Obserwatorzy

niedziela, 2 października 2022

2.10 Trudna podróż do domu...

Wczorajszy lot był opóźniony ponad 3h. Niesamowite, ponieważ z lotniska w Curacao odlatuje reptem kilka lotów dziennie...

W końcu wylecielismy. Wszytko ok, tylko pytanie, na którą będziemy w Amsterdamie. Estymaty nie są najkorzystniejsze - mamy wylądowac po 11 (zamiast przed 9). Poza tym lot przebiega spokojnie. Natomiast bardzo słaby był fakt, że kapitan był bardzo rozgadany, ale wyłącznie po holendersku. Nigdy jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby kapian przez cały (długi!) lot nie powiedział ani słowa po angielsku! Bardzo chamskie i nieeleganckie zachowanie. Szczególnie, że mieliśmy jakieś kłopoty i opóźnienia.

Lądujemy faktycznie po 11, ale... samolot zamiast zaparkować przy rękawie, stanął gdzies na płycie. Czekaliśmy z pół godziny. Nie wiemy na co, bo info jedynie po holendersku usłyszeliśmy. W końcu się udało! Nóż czasu coraz bliżej gardła... Biegiem przeciskamy się na sam początek pielgrzymki z samolotu. Błyskawicznie pokonujemy odprawę paszportową i dostajemy się od taśmy z bagażami. I tu były największe schodki: nigdy (może poza Kuba) nie czekałem tak długo na bagaż! Taśma wypluwała po kilka bagaży i przerwa. Kilka znowu i przerwa... Nasz plecak wyjechał jako jeden z ostatnich chyba. Odebraliśmy go zdaje sie chwilę po 13!!!

W międzyczasie przeanalizowalśmy, że nie ma szans zdążyć do Eindhoven pociągiem. 44euro poszło w błoto... Wykombinowaliśmy, że jedynie jest szansa zdążyć taksówką. Bolt pokazał 143eur (najtańsza opcja). Nie mamy wyjścia. Nie ma alternatywnych lotów, ani innych opcji przejazdu.

Po odebraniu bagażu, biegniemy na zewnątrz. Łapię jakies taxi, gość mówi 250eur:/. Czyli jednak Bolt... znajdujemy kierowcę, a ten mówi, że ok ok, ale bez aplikacji (bo mu się pewnie nie opłaca). Mówimy o 125km. Czas przejazdu 1h 15min. Wygląda na to, że nie zdążymy. Prosimy o jak najszybszą jazdę. Kierowca jednak jechał bardzo spokojnie i przepisowo. W międzyczasie dostajemy info, że lot jest opóźniony 30min. SUPER! Mamy szansę! Chyba.. Niby odprawianie bagażu jest do 40min. przed ODLOTEM.

Dojeżdżamy na lotnisko o 14:30 (15:05 był nasz planowy odlot, po opóźnieniu 15:35). A tu armagedon! Ludzie do odprawy stoją w kolejce na chyba 100m - przez całe lotnisko w środku i paredziesiąt metrów na zewnątrz! Tak, przed drzwiami stała kolejka!

Wchodzimy do środka... nie ma klasycznych okienek odprawy bagażowej, są jakieś automaty samoobsługowe. Pierwszy raz coś takiego wiedzę. Natomiast szybko dowiadujemy się, że nasza odprawa bagażowa jest już zamknięta. Wrrrr... Nie ma szansy zążyć, jak staniemy w tej długiej kolejce. Przeciskamy się jakoś na początek. W międzyczasie rodzi się "plan B". Bierzemy duży plecak ze sobą i zobaczymy, co się stanie. Nie mamy nic do stracenia, oprócz kilku płynów i mojego scyzoryka. Basia mogłaby polecieć, bo ma tylko bagaż podręczny, ale ja.. nie wiem co. Napieramy na kontrolę bezpieczeństwa. Rzucamy plecak. Oczywiście nie przechodzi. Pani mówi, że scyzoryk w nim jest. Oddaję go, ale plecack już bez ponownej kontroli dostajemy do ręki. Pędzimy do bramki, a tam już zaczyna się boarding. Miałem wykupione 2 szt. bagażu podręcznego, więc może się uda. I... udaje się! Z wielkim plecakiem wchodzę do samolotu (+ drugim mniejszym). 
Do Krakowa dolatujemy juz bez problemu (choć z opóźnieniem). Uff... co za dzień! Do zobaczenia!

1.10 Ostatni dzień... na Curacao

Niestety nie wykorzystaliśmy całego pecha jeśli chodzi o loty- Tui przysłało nam rano informację, że z Curasao odlecimy ponad 2h później. Jest to o tyle problematyczne, że jutro mamy lot do Krakowa o 15 i zostaną nam tylko 4h godziny żeby przejechać z Amsterdamu do Eindhoven. Zobaczymy co będzie. 

Przynajmniej nie musieliśmy się spieszyć z pakowaniem. Zjedliśmy spokojnie śniadanie, wypiliśmy po 2 kawy i wyszliśmy o 12 na skwar- było ponad 30 stopni. Kupiliśmy soki z lodem i zobaczyliśmy wybrzeże oraz park z mangrowcami.
 Drogę przecinały nam ogromne iguany. Największa miała ponad metr długości i przebiegła nam  drogę. Są  dość płochliwe, ale jeśli nie wykonuje się gwałtownych ruchów to da się im zrobić zdjęcie. 
Później odwiedziliśmy centrum miasta i zjedliśmy obiad. 
W drodze powrotnej czekała nas niespodzianka- most był złożony. W zamian kursował darmowy prom, na który się zabraliśmy. 
W hotelu wzięliśmy prysznic przy basenie i autobusem dojechaliśmy na lotnisko. W ramach rekompensaty za opóźnienie lotu dostaliśmy po kupnie o wartości 5$. Za dwa udało nam się kupić  pizzę, która okazała się mikroskopijna.
 Teraz czeka nas 10h lotu, a później dzika gonitwa na drugi koniec Holandii, żeby złapać samolot do Krakowa.

sobota, 1 października 2022

30.09 Plażowanie na Curacao

Dziś wybraliśmy się na drugi koniec wyspy, żeby zobaczyć inne plaże.
Ponieważ nie wynajmowaliśmy  samochodu byliśmy zdani na transport publiczny. Za bilet zapłaciliśmy 7.5 złotego, a autobus zawiózł nas aż 40 kilometrów na samą północ. Wyspa jest nietypowa. W jednym miejscu miała tylko 3km szerokości i było widać obydwa wybrzeża. Poza tym nigdzie nie ma żadnych pól uprawnych, tylko dziko rosnące krzewy i kaktusy. I wszędzie ta sama zabudowa niskich, kolorowych domków. Żadnych fabryk, magazynów, nic. 

Po prawie godzinie dotarliśmy na Playa Grandi- miejsca słynącego z możliwości oglądania żółwi. Sama plaża nie jest szczególnie piękna- kamienista i mała. Ale jest tam pomost, gdzie patroszą ryby, co przyciąga pelikany. 
Obydwoje mieliśmy szczęście i udało nam się zobaczyć żółwie. Miały z pół metra długości i pływały sobie dość blisko brzegu. To było niesamowite.

Później odwiedziliśmy jeszcze dwie plaże, które były  piaszczyste i miały turkusowy kolor wody. 
Wróciliśmy autobusem, tak jak przyjechaliśmy. Okazało się że niepotrzebnie szliśmy w słońcu 2 km po asfaltowej drodze, bo autobus przyjeżdża pod samą plażę. Niestety nie było to nigdzie zaznaczone, a przystanki nie mają rozkładów jazdy.

Wieczorem wyszliśmy po raz ostatni na drinki. Czeka nas jutro długa droga do domu.


piątek, 30 września 2022

29.09 Curacao!

Wczoraj po przylocie o 23 do Bogoty dostaliśmy vouchery na hotel kolację i śniadanie. I po 50zl na taksówkę do hotelu i z powrotem;).

Hotel znajdował się 14km od lotniska (jakby nie było żadnego bliżej...). Kolacja to była kanapka na zimno z szybką i kotletem. Plus sok, jak się upomniałem. Sam pokój ładny. A śniadanie z rana to... kilka plasterków owoców. bez niczego do picia. Tak więc przespaliśmy z 4h i pojechaliśmy znowu na lotnisko. 7:10 wylatujemy.
Lot trwał 2h, zmiana czasu i po 10 znajdujemy się na wyspie Curacao. Znowu poand 30 stopni. Na lotnisku tylko 1 bankomat, który pobiera 50zl od każdej transakcji. Kantorów brak. Dziwne lotnisko. Po chwili czekania pojechaliśmy minibusem do centrum. Cali spoceni dotarliśmy do naszego zakwaterowania.
Po ogarnięciu się poszlismy coś zjeść. Drogo tutaj... Makaron i wrap kosztował 120zl. 
Potem pojechaliśmy minibusem na plażę Mambo. Jest najbliżej Willemstad. Nie ma tu plażowania na ręcznikach, trzeba wynająć łóżko plażowe (24zl). Drink: 60zl.
Gdyby jednak pominąć kwestię cen to wyspa jest cudowna. Wygląda jak kawałek Holandii przeniesiony na Karaiby. Przede wszystkim zabudowa jest bardzo spójna architektonicznie- w centrum i na obrzeżach są podobne i bardzo kolorowe budynki. Jest czysto i miło, plaże przyciągają białym piaskiem i lazurową wodą. Woda faktycznie ma taką akwamarynową barwę jak z folderu biura podróży. Największym zaskoczeniem jest to, co pod powierzchnią. Po Dominikanie nie spodziewałam się cudów jeśli chodzi o nurkowanie. Curacao było dużym zaskoczeniem. W pobliżu falochronu była spora rafa koralowa i mnóstwo ryb. Wystarczyło przepłynąć za niego i wręcz miało się wrażenie, że się jest w wielkim akwarium. To wszystko na jednej z głównych plaż wyspy!  Wreszcie poczuliśmy się jak na Karaibach. No i szczęśliwi jesteśmy że jednak udało się dostać tutaj po tylu  przejściachz liniami lotniczymi i mnóstwem zmian. Choć przez cały  dzień Avianca nie odpuszczała i przysłała maila za mailem, że czas się odprawić na lot i że mamy jeszcze czas żeby podwyższyć standard miejsc. Przez to trochę się czuliśmy jakbyśmy mieli podgląd na alternatywną linię czasową,w której jednak nie zdążyliśmy na swój dzisiejszy lot. Mamy nadzieję, że to już wykorzystuje limit pecha na nasze podróże samolotowe. Dzień zakończył się dobrze- w basenie z drinkiem/ piwem.

czwartek, 29 września 2022

28.09 Opuszczamy Sucre i Boliwię

Wstaliśmy o 8, śniadanko i szybki spacer na pocztę. W drodze powrotnej bankomat i wróciliśmy się spakować. Przed 12 wyskoczyliśmy jeszcze zjeść salteñas, czyli takie duże pierogi.
Przez tą kulinarną frywolność musieliśmy zmienić nieco koncept dosysnaj się na lotnisko. Nie było już czasu na jazdę colectivo. Wzięliśmy więc bezpośrednio taxi na lotnisko (ok. 50zl za 30km).
Po drodze dostałem email, że nasz lot do Bogoty jest opóźniony. W związku z tym nie zdążymy na lot na Curacao. Wydech-wydech... Coś trzeba wykombinować.

"Wejście" napisane po hiszpańsku, angielsku i.. keczua.
Na lotnisku zaczęliśmy główkować, szukać alternatywnych lotów (coś jest, ale drogo), próbować zmienić loty na stronie (nie działa), doładować naszą lokalną kartę SIM, żeby móc zadziwić na infolinię (nie udało się). No nic, lecimy do Santa Cruz... ale żeby nie było zbyt pięknie, ten lot jest opóźniony 1h. 

Przy czym sam lot byl bardzo krótki, 45min. Dobra alternatywa do jazdy autobusem 10h. Po wylądowaniu otrzymuję kolejnego emaila o nowej zmianie lotów. Nic z tego nie rozumiemy, trzeba pogadać z przedstawicielami linii Avianca. Odbieramy bagaż, idziemy do sali odlotów, a tam kolejka na kilkadziesiąt metrów do Avianca.
Nigdzie nie było innego miejsca, żeby się czegoś dowiedzieć. W informacji lotniskowej żadna pani nie mówiła po angielsku. Czekamy więc w kolejce... Grubo ponad godzinę. W końcu nasza kolej!

Na pytanie, czy pani w okienku mówi po angielsku słyszymy "yyy.. a little". Myślę sobie: super. Ale na spokojnie tłumaczę, że są jakiejś zmiany, że chcę widzieć, jakie mamy opcje i w ogóle. Pani konsultuje się z innymi paniami, czas płynie w końcu słyszę: ale wasz lot jest przecież jutro. Ręce opadają... Tłumaczę raz jeszcze wszystko. Z drugiej strony zero pomysłu, co robić. W końcu podpowiadam, że chcemy lecieć dzisiejszym lotem (notabene opóźnionym 16h!) , żeby jutro zdążyć na lot do Curacao. I że to chyba jedyna opcja. Znowu konsultacje, klepanie w komputer. W końcu werdykt: ok! Ufff... Głowa już pęka od tych trosk. Ciągnę temat dalej: że chcę jakąś rekompensatę. Dostajemy vouchery po 30usd, ale nie wiadomo do końca, jak możemy je wykorzystać. Na jedzenie nie, na zakupy w trakcie lotu nie. Pani niby obiecuje, że po przylocie do Bogoty mamy otrzymać nocleg. Zobaczymy, bo nie mamy żadnego papierka na to.

Przed 20 startujemy. Czeka nas prawie 4h lotu.

Mieliśmy zwiedzić Santa Cruz, w zamian spędziliśmy kilka h w napięciu na lotnisku. Mieliśmy mieć niecałą godzinę na przesiadkę w Bogocie, teraz mamy mieć poand 7h... Z plusów: powinniśmy zdążyć na nasz właściwy lot z Bogoty do Curacao.

środa, 28 września 2022

27.09 Sucre

Od wczoraj jesteśmy w oficjalnej stolicy Boliwii- Sucre. W końcu nie dokucza nam choroba wysokościowa, jesteśmy na 2800 m.n.p.m i możemy normalnie oddychać. Nie czujemy już ciągłego zmęczenia i w końcu wrócił apetyt (mnie, Piotrek nie narzekał).

Rano zwiedzaliśmy miasto samodzielnie. Byliśmy w punkcie widokowym, lokalnym targowisku, gdzie wypiliśmy świeże soki oraz na głównym placu. Sucre jest ładnym miastem, białe  domy i kościoły tworzą kontrast dla okolicznych gór. W końcu też możemy spacerować bez zadyszki. 
Popołudniu idziemy, jak zawsze, na Free Walking Tour. To właśnie w Sucre rozpoczęła się rewolucja, która zakończyła erę kolonializmu.
Sucre jest oficjalną stolicą kraju, ale rząd i prezydent urzędują w La Paz. Zresztą Sucre jest dopiero 5 największym miastem w kraju. Za to ze wszystkich miast w Boliwii to jest zdecydowanie najbardziej zadbane i czyste. 
Ponownie zwiedzamy targowisko. Kupujemy sok od tej samej sprzedawczyni co wcześniej. W cenie jednego dostajemy dwa- widać dorobiliśmy się własnej caserity.
 Mamy akurat szczęście i dziś jest noc muzeów. Wieczorem idziemy m.in. do Muzeum Wolności- tutaj Boliwia podpisała deklarację niepodległości. 
Później pijemy drinki w lokalnym barze. Nasz przewodnik mówił nam w trakcie zwiedzania, że turystyka jeszcze nie wróciła do poziomu sprzed pandemii. Widać to właśnie w barach, gdzie zajęte jest mniej 20% miejsc. 
Jutro lecimy do Santa Cruz, żeby złapać kolejny lot przez Kolumbię do Curacao.

wtorek, 27 września 2022

26.09 Kopalnia w Potosi

Dziś po śniadaniu rozpoczęliśmy poszukiwania agencji z najlepszymi ofertami wycieczki do kopalni.  Przy okazji zwiedziliśmy  centrum miasta. Zaskoczeniem było, że jest takie ładne. Myślałam, że zobaczymy szare, biedna górnicze miasto. A jednak nie. Zachowało się sporo kolonialnych budynków, poza  tym był też całkiem ładny park i sporo urokliwych wąskich uliczek. 

W końcu zdecydowaliśmy się na firmę,  która jest prowadzona przez byłych górników.  Została ona nam zresztą  polecona przez Anglika, z którym podróżowaliśmy po Salar de Uyuni.

Wycieczka miała się rozpocząć o 13. Wcześniej próbowaliśmy znaleźć coś  do jedzenia i jeszcze nigdy nie było tak trudno. Restauracji wegetariańskich brak, a w tych, które są brak opcji bezmięsnych. W końcu udało nam się coś znaleźć, ale widać że nie jest to typowo turystyczna miejscowość. 

Przed wyjazdem do kopalni udaliśmy się do magazynu, gdzie wydano nam cały sprzęt: buty, spodnie, kurtki, kaski i czołówki.  Później pojechaliśmy na targ żeby kupić prezenty dla górników. Wzięliśmy napoje, liście koki, papierosy i spirytus 96%. Poza tym można było też kupić dynamit. Tak- dynamit, ten co robi ka-boom. Tak po prostu. Szalony kraj.
W całym rynsztunku, z pełnymi plecakami pojechaliśmy na punkt widokowy naszej góry- Cerro Rico, gdzie znajduje się kopalnia. 
Potosi zostało założone przez Hiszpanów w XVI wieku. Już za czasów Inków wydobywanie tu srebro, ale dopiero w okresie kolonialnym wystąpiła gorączka srebra. W drugiej połowie XVI wieku połowa całego wydobywanego srebra na świecie pochodziła właśnie stąd. Z biegiem czasu pokłady złóż zaczęły się kurczyć, ale kopalnia cały czas pozostawła czynna. Kopano za to coraz głębiej i wydobycie stawało się coraz bardziej niebezpieczne. 
Teraz wydobywa się tutaj głównie cynk. Złoża nie są kontrolowane przez rząd. Góra została podzielona i sprzedano udziały, które należą do wielu  spółdzielni pracy. Każda wydobywa i sprzedaje swój własny urobek. Obecnie jest czynnych około 250 kopalni/ spółdzielni.
Weszliśmy do kopalni, która pozwala na najbardziej komfortowe  i bezpieczne zwiedzanie. Wycieczki są organizowane do prawdziwych, czynnych kopalni. Nic nie jest robione pod turystów. Górnicy pracują, tak jakby nas nie było. 
Wycieczka zaczęła się od wizyty u Tío. Tío to demon w którego wierzą górnicy. Składają mu ofiary (koka, papierosy, alkohol, etc.).w zamian ma pomóc w odnajdywaniu bogatych złóż. Początkowo był to strszak wymyślony przez Hiszpanów na rdzenna ludność, która tu niewolniczo pracowała w czasach kolonialnych. Jednak górnicy zmienili koncept i zaczęli oddawać mu cześć, aby im pomagał.
Warunki pracy są dramatyczne. Nikt nie kontroluje tego, w jakich warunkach odbywa się wydobycie. Większość górników nie ma odpowiedniego wyposażenia- kombinezonów, masek z odpowiednimi filtrem, ochraniaczy na uszy. Dlatego średni spodziewany czas życia wynosi 50 lat. Dosyć często rozwija się pylica krzemowa- zwłaszcza u osób obsługujących młoty pneumatyczne. Cześć ludzi ginie w wpadkach - około 40 na rok. Ostatni  śmiertelny wypadek miał miejsce w zeszłym tygodniu. Najczęściej dochodzi do zwalenia się stropu, wpadnięcia do dołu, zatrucia gazami.
Przeszliśmy się korytarzami, jedyne źródło światła to lampki na naszych kaskach. Co chwilę słychać syk wydobywający się z rur doprowadzających  powietrze. Trzeba w tym samym czasie uważać  na głowę i pod nogi. Czasem pod nogami chlupocze nam błoto, czasem idziemy w kompletnym zapyleniu. Widzimy górników którzy ręcznie pchają 1.5 tonowe wózki z surowcem. Ledwie się mieścimy w wąskich przejściach. Kilka  razy słyszymy wybuchy dynamitu albo pracę młota pneumatycznego. Schodzimy tez 15 metrów w dół na niższy poziom po wąskich drabinach. Niżej mijamy parę  kilkudziesięciometrowych dołów. Robi się też dużo cieplej. 
Po około 2 godzinach wracamy na powierzchnię.  
Słońce aż razie nas w oczy. Trudno uwierzyć że w XXI wieku ludzie dalej pracują w takich warunkach, używając głównie swoich mięśni i prymitywnych sprzętów. Z perspektywy europejczyka niesamowite jest też to, że mimo że średnio co 1.5 tygodnia ktoś tu ginie to nikt nie myśli się tym przejmować i prowadzić dochodzenia. Co więcej- wpuszczają tutaj turystów. Do czynnej kopalni. Gdzie giną ludzie. 
Po zakończonej wycieczce oddajemy sprzęt. Jemy jeszcze wczesną kolację i później łapiemy taxi collectivo do Sucre. Po 3h docieramy pod sam hostel.

poniedziałek, 26 września 2022

25.09 Salar de Uyuni - dzień 3

Noc była bardzo zimna, budziliśmy się w nocy. Rano na oknie szron. Mamy wrażenie, że jesteśmy na zimowym obozie przetrwania, a nie na wakacjach. Dalej nie rozumiemy, dlaczego ludzie tutaj nie izolują budynków i nie ogrzewają ich.
Śniadanie o 7 i 7:30 ruszamy dalej na południe. Pierwszy stop przy pustyni Salwadora Dali.
Nastpenie białe i zielone jeziorko.
Odstawiliśmy 2 współpasażerów na granicę Boliwisko-Chilijska i dopiero teraz zaczynamy wracać na północ.
Po przydługawym postoju niby na WC ( tak naprawdę śniadanie kierowcy), jechaliśmy dalej. Droga się dłuży, dookoła znane krajobrazy, sucho, pył pustyni, monotonnie.

Około 12:30 zatrzymaliśmy się w wiosce na obiad. Coś poszło chyba nie tak i nie byli przygotowani na 3/4 wegetarian. Dostaliśmy po jajku sadzonym (+ryż, surówka, awokado).
Kolejny postój był w ciekawym i malowniczym wąwozie z jeziorem.
Ostatni przystanek był w San Cristobal. Totalnie bez sensu. Jest tu kamienny kościółek, ale był zamknięty na 4 spusty. Niegdyś była to ważna miejscowość górnicza.

Do Uyuni wróciliśmy jakoś  o 17:15. Odebraliśmy duży plecak z biura, pojechaliśmy na dworzec autobusowy kupić bilet do Potosí i poszliśmy zjeść.

Po 19 wyjeżdżamy. 4h jazdy. Po 23 jesteśmy w hostelu w Potosí. 4000m n.p.m., dalej zimno, ale przynajmniej ciepły prysznic jest:).

Podsumowanie 3 dniowej wycieczki z Uyuni: 
1.nie rozumiemy zachwytu w internecie nad tą "klasyczną" opcją 3-dniową. Najciekawsza jest oczywiście solna pustynia, którą zobaczyliśmy w pierwszy dzień.
2. Wymarzlismy okrutnie. Nie rozumiemy, dlaczego ludzie tutaj nie potrafią ogrzewać domów. To co widzieliśmy w 2 i 3 dniu nie było warte tego zimna.
3. Dzień 3 był praktycznie jednym, długim powrotem po pustyni i wybojach. Nic przyjemnego, szkoda naszego czasu i energii.

24.09 Salar de Uyuni - dzień 2

Śniadanie dziś o wschodzie słońca, czyli 6:30. Chwilę po 7 wyjeżdżamy. Pierwszym przystanek był w ostatniej wiosce przed końcem cywilizacji. Niby na zakupy, ale chyba głównie nasz przewodnik coś sam załatwiał.
Następnie stop przy małym jeziorku z flamingami. widzieliśmy je tylko z daleka.

I przystanek w wąwozie z lamami. Przy okazji tankowanie.
Potem Dolina Kamieni, gdzie leżą dziesiatki tysięcy większych i mniejszych głazów powulkanicznym.

Następnie krótki przystanek, żeby zobaczyć dziwną roślinę, która wygląda jak zielona skała(yarena).

Przed 12 zatrzymaliśmy się przy skałach na lunch. Dookoła było sporo króliko-podobnych gryzoni: wiskaczy.
Teraz jeziorka. Jezioro żółte:
I taka ciekawa skała w kształcie drzewa:
Wiatr jest niemiłosierny! Poruszamy się na wysokości ok. 4600m n.p.m.

Wjechaliśmy do parku narodowego, wstęp ok.105zl(!). Jedziemy dalej przez pustynię. I jesteśmy nad Czerwonym Jeziorem, gdzie goszczą się stada falmingów. Jedzą czerwone algi i stąd ich różowe pióra.
Następny przystanek to gejzery w kraterze wulkanu.
I w końcu ok.17 docieramy do naszego zakwaterowania na 4400m n.p.m. Bardzo prosty, zimny budynek. Bez prysznica. Prąd jest tylko przez 3h wieczorem z generatora. Natomiast 300m dalej są gorące źródła! I to nas dziś może uratować.
Jestesmy pośrodku niczego. Niedaleko południowej granicy Boliwii.
Dostajemy kolację o 18:30. Zaraz po niej udajemy się do gorących źródeł. W końcu byliśmy w stanie się zagrzać! Po jakichś 2h idziemy spac: w ubraniu, pod kocami, w śpiworze i z termoforem.