Obserwatorzy

wtorek, 27 września 2022

26.09 Kopalnia w Potosi

Dziś po śniadaniu rozpoczęliśmy poszukiwania agencji z najlepszymi ofertami wycieczki do kopalni.  Przy okazji zwiedziliśmy  centrum miasta. Zaskoczeniem było, że jest takie ładne. Myślałam, że zobaczymy szare, biedna górnicze miasto. A jednak nie. Zachowało się sporo kolonialnych budynków, poza  tym był też całkiem ładny park i sporo urokliwych wąskich uliczek. 

W końcu zdecydowaliśmy się na firmę,  która jest prowadzona przez byłych górników.  Została ona nam zresztą  polecona przez Anglika, z którym podróżowaliśmy po Salar de Uyuni.

Wycieczka miała się rozpocząć o 13. Wcześniej próbowaliśmy znaleźć coś  do jedzenia i jeszcze nigdy nie było tak trudno. Restauracji wegetariańskich brak, a w tych, które są brak opcji bezmięsnych. W końcu udało nam się coś znaleźć, ale widać że nie jest to typowo turystyczna miejscowość. 

Przed wyjazdem do kopalni udaliśmy się do magazynu, gdzie wydano nam cały sprzęt: buty, spodnie, kurtki, kaski i czołówki.  Później pojechaliśmy na targ żeby kupić prezenty dla górników. Wzięliśmy napoje, liście koki, papierosy i spirytus 96%. Poza tym można było też kupić dynamit. Tak- dynamit, ten co robi ka-boom. Tak po prostu. Szalony kraj.
W całym rynsztunku, z pełnymi plecakami pojechaliśmy na punkt widokowy naszej góry- Cerro Rico, gdzie znajduje się kopalnia. 
Potosi zostało założone przez Hiszpanów w XVI wieku. Już za czasów Inków wydobywanie tu srebro, ale dopiero w okresie kolonialnym wystąpiła gorączka srebra. W drugiej połowie XVI wieku połowa całego wydobywanego srebra na świecie pochodziła właśnie stąd. Z biegiem czasu pokłady złóż zaczęły się kurczyć, ale kopalnia cały czas pozostawła czynna. Kopano za to coraz głębiej i wydobycie stawało się coraz bardziej niebezpieczne. 
Teraz wydobywa się tutaj głównie cynk. Złoża nie są kontrolowane przez rząd. Góra została podzielona i sprzedano udziały, które należą do wielu  spółdzielni pracy. Każda wydobywa i sprzedaje swój własny urobek. Obecnie jest czynnych około 250 kopalni/ spółdzielni.
Weszliśmy do kopalni, która pozwala na najbardziej komfortowe  i bezpieczne zwiedzanie. Wycieczki są organizowane do prawdziwych, czynnych kopalni. Nic nie jest robione pod turystów. Górnicy pracują, tak jakby nas nie było. 
Wycieczka zaczęła się od wizyty u Tío. Tío to demon w którego wierzą górnicy. Składają mu ofiary (koka, papierosy, alkohol, etc.).w zamian ma pomóc w odnajdywaniu bogatych złóż. Początkowo był to strszak wymyślony przez Hiszpanów na rdzenna ludność, która tu niewolniczo pracowała w czasach kolonialnych. Jednak górnicy zmienili koncept i zaczęli oddawać mu cześć, aby im pomagał.
Warunki pracy są dramatyczne. Nikt nie kontroluje tego, w jakich warunkach odbywa się wydobycie. Większość górników nie ma odpowiedniego wyposażenia- kombinezonów, masek z odpowiednimi filtrem, ochraniaczy na uszy. Dlatego średni spodziewany czas życia wynosi 50 lat. Dosyć często rozwija się pylica krzemowa- zwłaszcza u osób obsługujących młoty pneumatyczne. Cześć ludzi ginie w wpadkach - około 40 na rok. Ostatni  śmiertelny wypadek miał miejsce w zeszłym tygodniu. Najczęściej dochodzi do zwalenia się stropu, wpadnięcia do dołu, zatrucia gazami.
Przeszliśmy się korytarzami, jedyne źródło światła to lampki na naszych kaskach. Co chwilę słychać syk wydobywający się z rur doprowadzających  powietrze. Trzeba w tym samym czasie uważać  na głowę i pod nogi. Czasem pod nogami chlupocze nam błoto, czasem idziemy w kompletnym zapyleniu. Widzimy górników którzy ręcznie pchają 1.5 tonowe wózki z surowcem. Ledwie się mieścimy w wąskich przejściach. Kilka  razy słyszymy wybuchy dynamitu albo pracę młota pneumatycznego. Schodzimy tez 15 metrów w dół na niższy poziom po wąskich drabinach. Niżej mijamy parę  kilkudziesięciometrowych dołów. Robi się też dużo cieplej. 
Po około 2 godzinach wracamy na powierzchnię.  
Słońce aż razie nas w oczy. Trudno uwierzyć że w XXI wieku ludzie dalej pracują w takich warunkach, używając głównie swoich mięśni i prymitywnych sprzętów. Z perspektywy europejczyka niesamowite jest też to, że mimo że średnio co 1.5 tygodnia ktoś tu ginie to nikt nie myśli się tym przejmować i prowadzić dochodzenia. Co więcej- wpuszczają tutaj turystów. Do czynnej kopalni. Gdzie giną ludzie. 
Po zakończonej wycieczce oddajemy sprzęt. Jemy jeszcze wczesną kolację i później łapiemy taxi collectivo do Sucre. Po 3h docieramy pod sam hostel.

1 komentarz: