Śniadanie zjedliśmy w naszym hoteliku Greenhouse. O 8:30 pojawił się nasz przewodnik, nieco później kierowca z terenową Toyota i wyruszyliśmy. Jeszcze tylko przystanek w 'kasie biletowej', gdzie kupiliśmy bilety do Stung Treng na pojutrze.
Po przejechaniu kilku km, wysiedliśmy i zaczął się spacerek po lesie. I tak spacerowaliśmy i spacerowaliśmy... prawie w ciszy, ponieważ nasz przewodnik nie jest zbyt wygadany. Zatrzymaliśmy się przy 2 wodospadach i popołudniu znaleźliśmy się w małej, drewnianej chatce na łące przy rzece. To nasz nocleg i restauracja na dzisiejszy wieczór i jutrzejszy poranek.
Nasz przewodnik Nara ugotował kolacje, napiliśmy się tutejszego wina ryżowego, czyli takiego naszego słabego bimbru. Ok. 20 byliśmy już w naszych hamakach. Pora spać. Na zewnątrz juz ciemno od 3h.
W nocy był silny wiatr, który stukał i pukał o naszą chatę. Plus jestem nieprzyzwyczajony do hamaka, wiec najlepsza noc dla mnie to nie była.
Obudziłem się po 6. Nasz gospodarz zaczął już przygotowywać śniadanie. Za chwilę wstał M. i P. Poranna toaleta za chatką, śniadanie i wyruszyliśmy. Po ok. 1.5h marszu dotarliśmy nad rzekę, gdzie nasz przewodnik gotował lunch dla nas a o 12:30 pojawił się pan na słoniu. Czas na codzienną kąpiel w rzece, w której tym razem mogliśmy uczestniczyć. Polewalismy słonia woda, poczochralismy go troszkę i tyle :).
Dalej spacer do wioski naszego przewodnika. Po krótkim czasie odebrał nas właściciel 'biura podróży' i w drodze powrotnej do Sen Monorom zahaczyliśmy o plantacje kawy. Niestety organizacyjnie to porażka.... ale to do opowiedzenia na żywo.
Dalsza część wieczory przebiegła juz spokojnie. Nazajutrz spróbujemy dostać się do Laosu.