Obserwatorzy

poniedziałek, 12 czerwca 2023

12.06 Powrót do domu

Dziś był ostatni spacer do centrum miasteczka i z powrotem. W centrum zjedliśmy śniadanie w knajpce.

 Zerknęliśmy też na plaże polecaną przez naszą panią gospodarz.
Raczej słaba rekomendacja. Dobrze zrobiliśmy wczoraj jadąc na drugą stronę wyspy.

O 12:30 miał być autobus na lotnisko. Oddalone było 2,5km od przystanku. Autobus przyjechał chwilę przed 13, następnie jechaliśmy przez centrum w dużym korku, ale ostatecznie dotarliśmy na lotnisko ma czas.

Przez bramkę przeszliśmy prawie o czasie. Natomiast po wyjsciu z budynku zatrzymano nas. Czekaliśmy 1h! Bez żadnej informacji, co się dzieje i czy i kiedy polecimy. W międzyczasie była burza, silny deszcz, a jeden z podróżnych wyciągnął saksofon i zaczął grać. 
Oczywiście, byly gromkie brawa! W końcu przewieziono nas do samolotu, gdzie czekaliśmy kolejne pół godziny. W Katowicach byliśmy po 18, gdzie po odebraniu bagaży czekał już na nas bus do Krakowa.

sobota, 10 czerwca 2023

10.06 Plażowanie w Sarandzie

Dziś po śniadaniu pojechaliśmy oddać wypożyczone auto oraz kupić bilety na prom na Korfu, gdzie płyniemy jutro. Wszystko obyło się bez problemów. Ciekawostka: przejechaliśmy 1516km

Kolejny punkt programu to... brak planu, czyli plaża. 
Pogoda nam się całkiem udała, było słońce przez większość czasu, później się zachmurzyło. Woda w morzu zimna, ale dało się popływać. Było przyjemnie, spokojnie, relaksująco, nie trzeba było nigdzie się spieszyć, ani realizować kolejnego punktu wycieczki. Innymi słowy - istny koszmar dla Piotrka. Zdążył wypić dwie kawy, dwa razy pójść do pokoju hotelowego po jedzenie, popływać z rurką w morzu, zorientować się w promocjach na loty (na przyszłość), pouczyć hiszpańskiego i 5 razy zapytać mnie, czy już się należałam i możemy iść. Byliśmy w sumie ze 4,5 godziny na plaży.
Później poszliśmy po raz drugi do wegańskiej knajpki prowadzonej przez argentyńsko - kanadyjską parę. Bardzo sympatyczni ludzie, a jedzie pyszne. W końcu coś innego niż burek.

Dzień zakończyliśmy drinkiem pod palmą. To nasza ostatnia noc w Albanii, jutro płyniemy na Korfu.


piątek, 9 czerwca 2023

9.06 Niebieskie Oko i Gjirokastra

Dziś śniadanie "hotelowe" na plaży.
Dalej w stylu albańskim, ale całkiem ok.

Dziś jedziemy na wycieczkę po okolicy. Pierwszy stop mamy przy Niebieskim Oku (Blue Eye). Jest to źródło spływające nie z gór, lecz mające swoje początek  głęboko w ziemi (ok 45 metrów).

Ładne, choć było to tak opisane, jakby to była atrakcja pokroju naszego Wawelu.  Woda miała 12°C, ale i tak znaleźli się chętni na kąpiel. Wokół latały piękne, granatowe ważki i miło wiało chłodem od skał.

Jedziemy dalej do Gjirokastry. Jest to stare miasteczko położone na zboczu wzgórza, z królującym nad nim zamkiem. Zamek był bardzo okazały i dobrze zachowany,  jednak bardzo słabo przygotowany pod ruch turystyczny. W większości pusty z walającymi się śmieciami dookoła. 

Poniżej zamku, jest stare miasto, które jest głównie turystycznym bazarem z kawiarniami i knajpami.

Po wypiciu kawy wracamy do Sarandy. Korzystamy z przyhotelowej plaży. 
Dzień kończymy oglądaniem zachodu słońca z zamku na wzgórzu.

środa, 7 czerwca 2023

7.06 Z Beratu nad morze. Himare.

Po śniadaniu wyruszamy na południowy zachód, w stronę wybrzeża. 
Pierwszy przystanek w Zwernec. Jest to mała wysepka z cerkwią, tuż przy wybrzeżu, połączona z nim drewnianymi pomostem.
Właściwie nic nadzwyczajnego. Ale to nasz pierwszy kontakt z morzem na tym wyjeździe!

Następnie wyjeżdżamy do Wlory, dużego turystycznego miasta na wybrzeżu. Zatrzymaliśmy się tu jedynie na kawę. Są tu piaszczyste plaże, jednak niezbyt zachwycające. 
Potem wspielismy się na przełęcz Llogara. Była to w sumie najwieksza atrakcja dzisiaj.

Widoki dość spektakularne. Michał kręcił filmiki dronem.

Za przełęczą zatrzymaliśmy się na moment w Dhermi, gdzie rozważaliśmy nocleg. Bardzo urokliwa miejscowość nadmorska.


Ok.15 docieramy do dzisiejszego celu: Himare. Widoki z okna mamy taki:
Apartament składa się z 2 pokoi, w tym 1 przechodni, ponieważ drugi znajduje się na... zaadoptowanym tarasie.

Po chwili ogarnięcia się idziemy na plażę.

6.06 Wokół j. Ochrydzkiego i znowu Albania - Berat

Śniadanie zaczynało się o 8:30 i punktualnie o tej godzinie pojawiliśmy się w restauracji. Rzeczy upchaliśmy do bagażnika wcześniej, żeby nie tracić czasu. 
W planie mieliśmy trasę wzdłuż jeziora, na południe.
Rozpoczęliśmy od rekonstrukcji prehistorycznej wioski- Zatoki Kości. Powstała ponad tysiąc lat przed naszą erą, na wbitych w dno jeziora palach. Osadę opisał sam Herodot- odznaczała się sporymi rozmiarami i bogactwem ryb.   Nieco więcej można się dowiedzieć z muzeum poświęconemu temu miejscu. Przez setki lat istnienia wioski mieszkańcy  w okolicy jeziora i na jego dnie pozostawili sporo artefaktów - naczyń, kości zwierzęcych przerobionych na różne przyrządy (znaleziono ich całkiem sporo - stąd nazwa Zatoki Kości), glinianych dzbanów i innych przedmiotów użytku codziennego. Obecna rekonstrukcja to w dużej mierze popis fantazji jej twórców- poza drewnianymi palami w dnie jeziora nie zachowały się żadne inne trwałe elementy budynków. Najpewniej dlatego nie wiadomo o niej zbyt wiele- choćby  dlaczego została zbudowana na wodzie, a nie na brzegu jeziora, jak wyglądała organizacja życia . Wnętrza chat niewiele różniły się od siebie- w jednej znaleźliśmy głowę niedźwiedzia, a w innych czaszki i skóry zwierząt. W całości jest to dość oryginalne miejsce, choć bardziej należy je traktować jako wyobrażenie o tym jak mogła taka wioska wyglądać, niz rzetelna rekonstrukcja archeologiczna.

Kolejnym punktem programu było wjechanie na górę pomiędzy jeziorem Ochrydzkim a Prespa.
Aby wjechać musieliśmy ujścic opłatę ok 10zl za naszą czwórkę i samochód. Oprócz nas nie było to zbyt wiele turystów, po drodze minęliśmy jakieś 3 auta. Z kilku punktów widokowych mogliśmy podziwiać ogrom jeziora. 

Zjechaliśmy tą samą drogą z powrotem do jeziora. Kolejny punkt to prawosławny klasztor św. Nauma z XIw. 


Wyglądał na ważne miejsce kultu religjnego. Ludzie zostawiali pieniądze przy różnych ikonach, całowali różne elementy, żegnali się. 

Granice z Albanią przekroczyliśmy bardzo sprawnie. Żadnej kolejki. Kolejny przystanek zrobiliśmy na kawę w miejscowości Lin - ostatniej przed odbiciem od jeziora w stronę środka kraju.

Potem znowu ponad 1h jazdy i zatrzymujemy się przy "zamku" Elbasan. Właściwie to głównie mury zamku... totalnie nie specjalnego czy godnego uwagi.
W końcu po 17 docieramy do Berat. Gospodarz wita nas rakiją, ale my bardzo głodni myślimy już tylko o jedzeniu. Szybko idziemy więc w stronę starego miasta. Zbliżając się do starej części zobaczyliśmy wielkie okna budynków, z których słynie to miejsce- z ich powodu jest nazywane miastem tysiąca okien. Znalazłem restaurację z oceną 4,9/5 przy 1800 opiniach na Google maps. Dość niespotykane! Niestety po dotarciu do tego urokliwego miejsca okazało się, że na  dzisiejszy wieczór brakuje już  stolików. Za to droga wiodła wąskimi, kamiennymi uliczkami.
 Po drodze było mnóstwo policji, a na jednym z placów zgromadził się tłum ludzi. Okazało się, że akurat premier kraju odwiedził Berat.

Idziemy więc dookoła do innej knajpki. Najedzeni ruszamy pod górę, na zamek. Wejście jest darmowe, ponieważ na zamku działają restauracje, hotele i mieszkają zwykli ludzie. Z polskiego punktu widzenia to dość nietypowe traktowanie zabytków. Jednak stwierdziliśmy, że ma to swój klimat. Innym elementem rzucającym się w oczy jest totalny brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Można wejść na każdy murek, wieżyczkę, dach. Nie ma nigdzie barierek, kratek, nawet znaków "zakaz wejscia". Można więc bardzo łatwo spaść, połamać się czy zabić.

W międzyczasie słońce zaszło i mieliśmy spektakl  kolorów na niebie.

A potem miasto nocą. 
Po wypiciu soku z pomarańczy z takim widokiem z góry, wróciliśmy do pokoju.

Że wszystkich miast w Albanii to podobało nam się najbardziej.





poniedziałek, 5 czerwca 2023

5.06 Winnica, Bitola i Ochryda

Po śniadaniu opuszczaliśmy Skopje z lekkim niedosytem. Spokojnie moglibyśmy spędzić tutaj jeszcze jeden dzień: pochodzić po bazarze, pokosztować jedzenia w restauracjach i barach. Plan jednak na dziś jest dość napięty, więc mimo żalu wyjechaliśmy po 9.

Droga na południe prowadziła przez rejon mecadońskich winnic. Zatrzymaliśmy się w winnicy Lazar na degustację lokalnego wina. Menadżer oprowadził nas po obiekcie i opowiedział o produkcji. 
W Macedonii produkuje się głównie wina wytrawne, na wina słodkie nie ma rynku zbytu. Sok, z którego mają powstać czerwone wina, fermentuje się razem z pestkami i skórką, daje to także bogatszy smak. Białe wino powstaje z czystego soku z winogron, różowe fermentuje się jak czerwone, tylko krócej. W zależności od pożądanego poziomu kwasowości zbiera się winogrona wcześniej (wtedy wina są kwaśniejsze) lub jesienią (najsłodsze wina).
Wypróbowaliśmy cztery rodzaje win. Menadżer opowiadał o każdym bardzo szczegółowo, aż uwierzyłam, że czuję te wszystkie nuty kwiatowe, brzoskwiniowe i odświeżenie podniebienia. Przy czwartym kieliszku byliśmy dekadencko wstawieni, było jeszcze przed 12. Piotrek wypił najmniej, jako nasz kierowca, ale i tak lekko skoczyło nam ciśnienie, jak zatrzymała nas policja. Okazało się, że droga była zamknięta i musieliśmy nadłożyć ponad 30 kilometrów.

Dojechaliśmy do Bitoli i oczywiście zaczęło padać, jak każdego dnia od początku naszego przyjazdu. Bitolę opisywano na blogach o Bałkanach jako urocze miasteczko w górach.
 Klimat tego miejsca jednak nam się nie udzielił. Zobaczyliśmy cerkiew świętego Dymitra, wieżę zegarową, bazar Bezisten istniejący od XVI wieku i deptak Širok Sokak. Po obiedzie ruszyliśmy do Ochrydy, nad jezioro. Sądzę, że nie zmarnowaliśmy czasu, ale też nie byliśmy zachwyceni jak w przypadku Skopje.

Ochryda jest malowniczo położona nad samym jeziorem Ochrydzkim, które dzieli z Albanii. Jest to taki macedoński kurort, coś na kształt naszego Sopotu w wersji mini.
Po dotarciu do naszego pensjonatu, poszliśmy w stronę starego miasta. Pierwszy przystanek: Cerkiew Mądrości Bożej z bodajże XII wieku. Wstęp ok.15zl, wiec nie wchodziliśmy, szczególnie po serii cerkiew oglądanych wczesniej na tym wyjeździe. Przez okna też sporo było widać. Dalej doszliśmy do położonej na wzgórzu cerkwi św. Jana Teologa w Kaneo.
Po dalszym spacerze przez las, dotarliśmy do Fortu Samuela, królującego na szczycie wzgórza. Niestety był dziś zamknięty. 
Potem widzieliśmy jeszcze fragmenty strych murów, wraz z Bramą Górną i antyczny amfiteatr. 

Na koniec usiedliśmy w knajpce przy samym jeziorze, prawie maczając stopy w fakujacej wodzie.