Droga na południe prowadziła przez rejon mecadońskich winnic. Zatrzymaliśmy się w winnicy Lazar na degustację lokalnego wina. Menadżer oprowadził nas po obiekcie i opowiedział o produkcji.
W Macedonii produkuje się głównie wina wytrawne, na wina słodkie nie ma rynku zbytu. Sok, z którego mają powstać czerwone wina, fermentuje się razem z pestkami i skórką, daje to także bogatszy smak. Białe wino powstaje z czystego soku z winogron, różowe fermentuje się jak czerwone, tylko krócej. W zależności od pożądanego poziomu kwasowości zbiera się winogrona wcześniej (wtedy wina są kwaśniejsze) lub jesienią (najsłodsze wina).
Wypróbowaliśmy cztery rodzaje win. Menadżer opowiadał o każdym bardzo szczegółowo, aż uwierzyłam, że czuję te wszystkie nuty kwiatowe, brzoskwiniowe i odświeżenie podniebienia. Przy czwartym kieliszku byliśmy dekadencko wstawieni, było jeszcze przed 12. Piotrek wypił najmniej, jako nasz kierowca, ale i tak lekko skoczyło nam ciśnienie, jak zatrzymała nas policja. Okazało się, że droga była zamknięta i musieliśmy nadłożyć ponad 30 kilometrów.
Dojechaliśmy do Bitoli i oczywiście zaczęło padać, jak każdego dnia od początku naszego przyjazdu. Bitolę opisywano na blogach o Bałkanach jako urocze miasteczko w górach.
Klimat tego miejsca jednak nam się nie udzielił. Zobaczyliśmy cerkiew świętego Dymitra, wieżę zegarową, bazar Bezisten istniejący od XVI wieku i deptak Širok Sokak. Po obiedzie ruszyliśmy do Ochrydy, nad jezioro. Sądzę, że nie zmarnowaliśmy czasu, ale też nie byliśmy zachwyceni jak w przypadku Skopje.
Ochryda jest malowniczo położona nad samym jeziorem Ochrydzkim, które dzieli z Albanii. Jest to taki macedoński kurort, coś na kształt naszego Sopotu w wersji mini.
Po dotarciu do naszego pensjonatu, poszliśmy w stronę starego miasta. Pierwszy przystanek: Cerkiew Mądrości Bożej z bodajże XII wieku. Wstęp ok.15zl, wiec nie wchodziliśmy, szczególnie po serii cerkiew oglądanych wczesniej na tym wyjeździe. Przez okna też sporo było widać. Dalej doszliśmy do położonej na wzgórzu cerkwi św. Jana Teologa w Kaneo.
Na koniec usiedliśmy w knajpce przy samym jeziorze, prawie maczając stopy w fakujacej wodzie.
Czasem warto wrzucić na luz i zmienić plany misternie ułożone,jesli tak podpowiada serce :)
OdpowiedzUsuń