Obserwatorzy

niedziela, 12 maja 2024

12.05 wyspa Miyajima i postnuklearna Hiroshima

Spaliśmy, jak zabici, ale budzik o 7:30 wykonał swoje zadanie. Po 8 zjechaliśmy na śniadanie hotelowe. Byla to bardzo mała przestrzeń, jak na ilość gości, jednak wszystko działało sprawnie i z kulturą. Kulturą japońską oczywiście. Ciekawe było obserwować kilkuletnie, japońskie dzieci, które spokojnie, grzecznie, idą przed dorosłymi i same sobie nakładają rzeczy na talerz. Wybór jedzenia nieoo był za duży, ale wszysko smaczne. I co ciekawe, prawie brak pieczywa. Ale mniejsza o śniadanie.
Kupiliśmy Hiroshima Tourist Pass na 24h, aby mieć dostęp do transportu publicznego. Po 9:30 pojechismy na dworzec kolejowy. Na miejscu okazałoło się, że nasz Pass nie obejmuje pociągów, ale jest alternatywny tramwaj na tej trasie, tylko odjeżdża z zupłnie innego miejsca. Kupiliśmi więc dodatkowo bilet na pociąg do Miyajiamaguchi, skąd promem (10minut) dopłynęliśmy na słynną wyspę Miyajima. Przez cały czas padał deszcz, co psuło nastrój do zwiedzania. Natomiast dzięki temu bylo znacznie mniej turystów. Po wyjściu na ląd przywitały nas łanie i jelenie. Jest ich tutaj bardzo dużo, nie boją się ludzi i chętnie pozują do zdjęć.
Wyspa słynie ze świątyni Itsukushima i "pływającej" bramy Tori, więc tam się skierowaliśmy. Mieliśmy szczęście, bo akurat był przypływ, więc brama faktycznie wyglądała jakby znajdowała się na wodzie. Patrząc na nią z brzegu trudno było uwierzyć, że masz aż 16 metrów wysokości.
W trakcie odpływu można do niej dojść po mulistym dnie zatoki. Świątynia powstała w VI wieku, pierwotna brama w XII, później została zrekonstruowana w XIX wieku. Zwiedzenie nie zajęło dużo czasu, panował tam ascetyczny wystrój. Była to nasza pierwsza shintoistyczna świątynia. 
Kolejną była buddyjska Daisho-in.
Kompleks świątynny robił wrażenie, zwłaszcza sztuczną jaskinia Daishi oświetlona latarniami.
Mnie zauroczyły posągi Jizo Bosatsu w czapeczkach.
Na koniec zwiedzania świątyń zatrzymaliśmy się coś zjeść w kawiarence po drodze.
Poza tym przeszliśmy się jeszcze po parku. Zwykle słynie on z licznej reprezentacji jeleni, ale dziś z powodu ulewnego deszczu się pochowały.
 Zobaczyliśmy więc tylko wodospad, co nas średnio ucieszyło jako że wody mieliśmy trochę dość. 
Za to po drodze spróbowaliśmy tradycyjnych ciastek momiji manju w kształcie liścia klonu, nadziewanych pastą z czerwonej fasoli.
Po powrocie do Hiroshimy i szybkiej kawie udaliśmy do Parku Pokoju, czyli miejsca pamięci ofiar bomby atomowej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Kopuły Bomby Atomowej, czyli jednego z niewielu ocalałych po ataku budynków mieście. 
Zostawiono go w takim stanie, w jakim był zaraz po wybuchu bomby. Nawet cegły leżały rozrzucone wokół muru, co sprawiało wrażenie, jakby zniszczenie miało miejsce kilka dni temu i nikt nie zdążył uprzątnąć rumowiska.

Następnie zobaczyliśmy Muzeum i Pomnik Pamięci Ofiar Bomby Atomowej oraz Muzeum Pokoju. 
W tym ostatnim dowiedzieliśmy się wiele na temat ogromu zniszczeń i niewyobrażalnego cierpienia po ataku. Obszar 2 kilometrów od miejsca detonacji bomby uległ anihilacji.
W ciągu milisekund ponad 90% budynków w mieście i ponad 100 tysięcy ludzkich istnień zniknęło z powierzchni ziemi. Wiele kolejnych osób umarło w kolejnych dniach z powodu choroby popromiennej, a w nadchodzących latach z powodu nowotworów. Ciężko nie zadać sobie pytania, czy to było faktycznie niezbędne i nie było innej szansy na pokój. Bomba została zrzucona przez USA 6 sierpnia 1945 roku.

Skończyliśmy zwiedzanie wraz z zamknięciem muzeum o 19:00 i udaliśmy się na kolację. Tym razem wegorz, który również jest specjalnością Hiroshimy i ponownie ostrygi.

Niestety porcje są w Japonii bardzo małe, więc musieliśmy poprawić w innym miejscu.


1 komentarz:

  1. Porcje faktycznie nieduże, może chcą byście schudli nieco ;)

    OdpowiedzUsuń