Obserwatorzy

wtorek, 13 listopada 2018

12.11 Znowu Kuala Lumpur

O 8:30 wyjeżdżamy do Kuala Lumpur, a następnie docieramy do naszego hotelu.
Po chwili odpoczynku idziemy na plac Merdeka i zwiedzamy Little India. Za 45zl kupiłem czapkę i skórzany pasek :). Na koniec szukaliśmy herbat w hipermarkecie, ale ciężko znaleźć coś lepszego z Malezji na półkach. Króluje Lipton...

Przez większość czasu towarzyszy nam deszcz. Przypominam, że mamy porę deszczową.

Wróciliśmy do hotelu. Na 20 pojechaliśmy pod słynne, bliźniacze wieże Petronas. Była obowiązkowa sesja foto z tymi drapaczami chmur (450m wysokosci) oraz tańczącymi fontannami w tle.

Następnie byl drink w Sky Barze na 33 piętrze z widokiem na obie wieże. Wracając do hotelu, zahaczyliśmy o imprezową dzielnice Złoty Trójkąt.



13.11 Ostatni dzień w KL i powrót do domu

Dziś dzień na spokojnie. Wyspalismy się, spakowalismy i koło 12 poszliśmy zwiedzać Chinatown. Deszcz nie odpuszcza. My też nie. Zniknięci poszliśmy jeszcze do parku na zachód od centrum.





O 18 wyjeżdżamy na lotnisko. Do zobaczenia w Polsce!

niedziela, 11 listopada 2018

11.11 Cameron Highlands, dzień 2

Dzisiaj na śniadanie ryż z jajkiem w jakiejś chińskiej knajpce nieopodal. 

O 8:15 jedziemy na kilkugodzinną wycieczkę. Najpierw wjeżdżamy z naszego 1500m n.p.m. na 2000m n.p.m., aby chwilę spędzić w Mossy Forest. Jest to inaczej "omszony las", czyli drzewa są porośnięte mchem. Zarazem jest to też las pierwotny.

Następnym punktem jest punkt widokowy na plantacje herbaty BOH. Ostatni punkt to sama fabryka oraz kawiarnia, gdzie można tejże herbaty skosztować.


W drodze powrotnej poprosiliśmy o wydarzenie nas w Ogrodzie Motyli. Oprócz motyli i innych owadów, było też kilka węży i wiele różnych roślin.
Następnie mieliśmy podjechać 5km dalej, żeby pójść na kilkugodzinny treking po lesie. Niestety złapanie stopa okazało się tu niewykonalne. Dziesiątki aut i żadne nawet nie zwolniło... smutne. Taxi szukaliśmy kolejne pół godziny. W międzyczasie rozpadał się deszcz. W końcu mamy porę deszczową. Kierowca powiedział, że wysadzi nas przy głównej drodze, bo szkoda mu czasu, żeby podwieźć nas kilkaset metrów dalej, skąd zaczynał się pieszy szlak. No cóż...

Idąc więc chyżo naprzód, rozpadało się na dobre. Mieliśmy przymusowy postój na chyba ponad godzinę. Gdy nieco przestało podeszliśmy pod buddyjską, chińska świątynię kilka kroków dalej. Ponowne mocniejsze opady zniechęciły nas do wędrówek po lesie. Moknąc, próbowaliśmy znowu złapać jakiś transport do naszej miejscowości 5km dalej. W końcu się udało!

Pozostała część wieczoru minęła na odpoczynku, kolacji i zakupach. A deszcz padał dalej...

sobota, 10 listopada 2018

10.11 Cameron Highlands

Wstajemy o 7:30, śniadanie w hotelu i za pomocą lokalnego Ubera jedziemy na dworzec autobusowy, skąd o 9 dojeżdżamy do Cameron Highlands. Zmodyfikowaliśmy nieco oryginalny plan i nie jedziemy do lasów pierwotnych w parku Taman Nagara. Pora deszczowa nie sprzyja chodzeniu po dżungli... błoto i pijawki. Poza tym problemy logistyczne i generalnie wszystko w biegu.

Tak więc po 4,5h jazdy byśmy na miejscu, w miejscowości Tanah Rata, gdzie byłem 9 lat temu:). Chwilę zajęło nam znalezienie sensownego noclegu. W weekend ceny wyższe, dużo miejsc już zajętych, a my jesteśmy w takim malezyjskim Zakopanem. Po obiedzie w hinduskiej knajpie, których jest tu na pęczki, poszliśmy na krótki spacer do wodospadu Robinsona.


W drodze powrotnej zajrzelismy do hinduskiej świątyni. Akurat były jakieś modlitwy.




Tetaz odpoczynek.

P.s.
Ciekawostka na dziś- można tu Polskę poczuć:

piątek, 9 listopada 2018

9.11 Niełatwy powrót do Malezji

Dzień zaczął się spokojnie. Wstaliśmy po 8, śniadanie, pakowanie, taxi na lotnisko zaklepane na 12:30, więc postanowiliśmy jeszcze odwiedzić cmentarz Santa Cruz, gdzie w 1991 okupujacycy Indonezyjczycy  dokonali masakry na lokalnej ludności.

Na lotnisku w Dili wszystko poszło sprawnie. Poza faktem, że dzień wcześniej odwołano nasz lot i przeniesiono do kolejnego, 2h później. Na lotnisko w Bali dolecieliśmy nieco spóźnieni, autobus do terminalu, długie oczekiwanie na bagaże, kilka różnych kontroli po drodze, wszystko to spowodowało, że spoznilismy się na lot do Kuala Lumpur!

Musieliśmy przebookować rezerwacje na późniejszy lot, co kosztowało niemało - dodatkowe 500zl za naszą dwójkę! Próbowaliśmy złożyć zażalenie na odwołany lot przez Nam Air, ale w biurze powiedziano nam, że linia lotnicza nie bierze żadnej odpowiedzialności za odwołane czy opóźnione loty. Witamy w Azji...

Ostatecznie dotarliśmy do Kuala Lumpur o 21:20, a do hotelu mocno po 23. Spoceni, śmierdzący...

No ale udało się zjeść u hindusa nieopodal późna kolację:) Dobranoc!

czwartek, 8 listopada 2018

8.11 W głąb wyspy

Plan na dziś - pojechać w góry, na południe od Dili. Wypożyczyliśmy skuter z naszego hostelu i ok. 9 wyruszyliśmy na południe. Droga początkowo była bardzo dobra, zaraz za miastem pnąca się w górę. Niestety szczęście nie trwało zbyt długo, ponieważ potem czekało nas kilkanaście km lub więcej koszmarniej
drogi: szczątki asfaltu, dziury, wyrwy, uskoki... prawie jak tor motocrossowy! 

Po 3-4h jazdy dotarliśmy do Maubisse - małego, górskiego miasteczka. Zjedliśmy lunch za 2$ każdy i kawałek za miastem zostawiliśmy skuter i zaczęliśmy wchodzić pod górę.
Mieliśmy zaliczyć jakiś szczyt, ale poszliśmy złą drogą. Natomiast nie ma tego złego... Po drodze mijaliśmy wiejskie domostwa, tradycyjne chatki, każdy praktycznie uśmiechał się do nas, witał (w języku tetun), machał. Prości ludzie, ale przesympatuczni!



Gdy po drodze przebiliśmy dętkę, momentalnie jakiś chlopak zaprowadził nas do przydrożnego warsztatu i po pół godziny, za 5$ koło było naprawione. W międzyczasie staliśmy się niemałą atrakcja dla dzieciaków wracających że szkoły. Wpatrywaly się w nas jak zakochana para w gwiazdy:).

Góry tutaj są naprawdę malownicze i dziewicze. Turystyka w Timorze Wschodnim prswie nie istnieje.

Wróciliśmy do hostelu jeszcze przed zmierzchem. Po małej kolacji "na mieście", oglądaliśmy jakiś niszowy film o Timorze Wschodnim. Kolejny raz smutna historia tego kraju.

środa, 7 listopada 2018

7.11 Dili i okolica

Kurczę, na tych wakacjach wstaje wcześniej, niż w normalny dzień roboczy. Coś poszło nie tak..  więc dziś wstałem o 7:30 i po śniadaniu pojechałem nurkować. Nurkowanie z brzegu (z plaży), jakieś 10-15km od centrum miasta. Pod wodą słaba rafa koralowa i niezbyt wiele rybek.

Po południu poszliśmy do Muzeum Oporu, opowiadające smutna historię Timoru Wschodniego. De facto w muzeum prawie nie było eksponatów! Jedynie tablice z opisem hisrorii. Wstep: 1$.

Potem zatrzymaliśmy się w lokalnej jadłodajni, gdzie talerz jedzenia kosztował 1$, sok z avacado tyle samo. Ciekawe:).

Następnie wpadliśmy na targowisko z lokalnymi wyrobami, ale raczej nieciekawy asortyment. Po powrocie do hostelu, spotkaliśmy się z naszym nowym znajomym Rogerem i wraz z jego kierowca, Belgiem i Portugalka, pojechaliśmy na wschód od miasta, pod wielki pomnik Chrystusa (podobny do tego w Rio). Akurat był zachód słońca, więc niebo zmieniało dynamicznie kolory, a widok z góry był super!



W drodze powrotnej do hostelu wstapiliśmy jeszcze do całkiem ładnej restauracji na drinka. 

Potem znowu rodzinna kolacja w hostelu.

P.s. ciekawostka: kierowca busika zarabia tutaj 150USD miesięcznie.

wtorek, 6 listopada 2018

6.11 Lecimy do Timoru Wschodniego

Praktycznie zaraz po śniadaniu jedziemy na lotnisko, które jest zaledwie 5km dalej.

 O 10:40 zaczynamy 2h lot. W samolocie poznajemy Jmmiego z USA, który chce odwiedzić wszystkie kraje na świecie, a na lotnisku spotykamy 2 miłych panów z Australii oraz Nowej Zelandii, którzy zajmują się rozwojem edukacji w Timorze Wschodnim. Zabierają nas do hostelu za darmo:). Po drodze dowiadujemy się nieco o kraju.

W hostelu przywitała nad przesympatuczna dziewczyna stąd, pracującą w hostelu. Potem poznaliśmy Catarinę z Portugalii i razem poszliśmy na maly spacer po okolicy.


Generalnie pozytywne wibracje ma to miasto. Ludzie się uśmiechają, witają nas. Wypiliśmy kawę w knajpce nad brzegiem morze, kupiliśmy kartę sim, żeby mieć jakiś kontakt ze światem. W hostelu brak wifi, a nasze polskie karty sim nie działają tutaj.

Timor Wschodni. Najmłodszy kraj Azji, mający zaledwie 19 lat, po długiej i krwawej okupacji... Zaczyna raczkować z całą państwowością.

Dzień zakończyliśmy wspólną kolacją z resztą gości oraz pracowników. Kolacja rozpoczęła się modlitwą. To bardzo katolicki kraj. Dołączył do nas też Roger, Filipińczyk z CoachSurfingu, który tu mieszka i pracuje od 13 lat.

poniedziałek, 5 listopada 2018

5.11 południowe Bali

Dzisiaj mogliśmy wstać już normalnie, przed 9. Śniadanie, ogarnięcie prania, wypożyczenie skuteru i pojechaliśmy do świątyni Uluwatu.

Potem był czas na plażę o nazwie Dreamland.

Wróciliśmy przed 18, więc udało się złapać zachód słońca. 

Potem masaż balijski i zakupy przedwyjazdowe z Bali i praktycznie też z Indonezji.

4.11 wulkan Ijen i powrót na Bali

Dziś dla odmiany wstaliśmy... pół godziny po północy. Przed 1 wsiedliśmy na skuter i w drogę. Ponad 1h jazdy i podjazd 2000m do góry! "Opłata" za dojazd do wulkanu, parkowanie, bileciki na wulkan i zaczynamy marsz pod górę. Dzikie tłumy dookoła. Głównie Indonezyjczycy. Na krater szliśmy szybkim krokiem, stromo do góry ponad 1h. Potem w dół krateru kolejna 1h. Tłumy, tłumy, tłumy... Często ludzie, którzy zupełnie nie umieją chodzić po górskim terenie, albo bez kondycji, albo w skarpetkach i klapkach. Oczywiście króluje zimowa  moda, bo przecież jesteśmy w górach. Czapki, szaliki, rękawiczki, grube kurtki. A ja w podkoszulku. Czasem zakładałem cienką kurtkę z powodu silnego wiatru.

Na dnie krateru byliśmy, jak jeszcze było zupełnie ciemno. Pracują tam górnicy, którzy ręcznie wydobywają siarkę. Głównym celem dotarcia tam nocą są niebieskie płomienie, związane z wydobyciem surowca. Niestety dziś było widać tylko kilka mini-płomyczków.


Gdy zaczęło świtać, mogliśmy porobić trochę zdjęć i zobaczyć ogrom tego wulkanu od środka. Na dnie oprócz kopalnii siarki znajduje się spore, gorące jezioro.

Droga z powrotem na szczyt była już łatwiejsza, bo było mniej ludzi. Kilka fotek z góry na krater i zmieniające się kolory nieba o świcie.

Po 8 byliśmy z powrotem w naszym "hotelu". Śniadanie, prysznic i znowu chwila snu. Po 12, spakowani do dalszej drogi, poszliśmy na mały lunch, potem oddaliśmy skuter i pojechaliśmy łapać prom na Bali. Ta część poszła sprawnie, bilet kosztował niecałe 2zł!

Po ok. 1h byliśmy na polnocnym zachodzie Bali i po ostrych negocjacjach jedziemy taxi do Kuta, na południu wyspy. Dotarliśmy ok.22 i standard: prysznic plus kolacja.

niedziela, 4 listopada 2018

3.11 wulkan Bromo i przejazd na wschód Jawy

Pobudka o 3:15. Jeszcze noc, a my wyruszamy kilka km w górę na punkt widokowy. Po 2h zrobiliśmy ok. 400m przewyższenia i z 2600m n.p.m. podziwialiśmy wschód słońca oraz skłaniające się szczyty wulkanów: dymiącego Bromo, charakterystycznego Batok, a w oddali jeszcze kilka innych szczytów. 

Po długiej sesji foto, po 5 rano, zaczęliśmy schodzić. Musieliśmy wrócić do miasteczka, żeby odbić w małą ścieżkę w dół urwiska, do dna wielkiej kaldery, pokrytej pustynnym krajobrazem, złożonym z wulkanicznego pyłu oraz kamienistych kawałków zastygniętej ławy.

Byśmy strasznie zakurzeni i pokryci pyłem. Wróciliśmy spod wulkanu taxi-motorkami ok.8. Obowiązkowy prysznic, śniadanie i poszliśmy na busa. Odjazd... kiedy busik będzie pełny. Kierowca sobie siedzi, dłubie to tam. Ma dostać za przejazd do Pobolinggo 600k rp i koniec. Ostatecznie było nas 8 osób a nie 15, więc po prawie godzinie czekania zgodzilismy się zapłacić podwójną stawkę za bilet.

Po 1,5h byliśmy na dworcu PKS. Takiego dramatu dworcowego chyba jeszcze nigdzie nie widziałem. Najpierw złapał nas "przedstawiciel agencji", której rzekomo autobus właśnie jedzie tam, gdzie chcemy, jest turbo-szybki, hiper-bezpośredni, oczywiście zaraz odjeżdża i... kosztuje 4x tyle, co powinien. Poszliśmy więc na dworzec właściwy. Tam od razu znalazł się "przyjaciel", który powiedział, jak tu uniknąć oszustów i w ogóle. Niestety sam okazał się naciągaczem. Już weszliśmy do autobusu, który nie był tym, o który poprosiliśmy. Potem jeszcze wielu próbowało swoich sił, aż  niemal nakrzyczeliamy na nich, że są oszustami, naciągaczami i żeby spadali na drzewo. Uspokoiło się, ale my dalej na dworcu...

W końcu udało się nam zagadać z lokalnymi ludzikami i nieco pomogli nam się zorientować co i jak. Ostatecznie, po 1,5h na tym paskudnym dworcu wsiedliśmy w autobus jadący dobra trasą, za lokalną stawkę (9 zł za 6h jazdy), ale bez klimatyzacji. Piekliśmy się więc w ten brudnej, metalowej puszce do wieczora. To niewątpliwie jedna z moich najgorszych podróży autobusem. Nienawidzę autobusów!

 Spoceni i brudni dotarliśmy na dworzec autobusowy Banyuwangi, który jak to w Azji, jest daleko za miastem. Jedziemy więc kolejnym busikiem do centrum,  gdzie szybko znajdujemy tani nocleg niedaleko. Tetaz prysznic, wypożyczenie skutera, kolacja i chwila snu.

piątek, 2 listopada 2018

2.11 Z Lebuan Bajo pod wulkan Bromo

Wstaliśmy po 8. Dziś brak konkretnego planu. Po zjedzeniu hotelowego śniadania i małej drzemce poszliśmy do kawiarni nieopodal. Ciekawostka - za posiadanie biletu linii lotniczej Garuda Indonesia - zniżka 10%. Wykorzystaliśmy ją więc:). Pote pakowanie plecaków, pizza w knajpie włoskiej tuż obok i jedziemy na lotnisko (niecale 10 min. jazdy). Czekając na pizzę skorzystałem z usługi krawieckiej - doszycie udanego paska z torby na aparat foto. Koszt: niecałe 4zł.

Lecimy do Surabaya na Jawie. Zmiana czasu o 1h do tyłu. Na miejscu lotniskowo-taksówkowy folklor. Po krótkich negocjacjach  jedziemy 120km do Cemoro Lawang, miejscowości przy wulkanie Bromo. Cena: 110zł. Czas przejazdu: 3,5h.

Miejscowość w której obecnie jesteśmy jest na 2200m n.p.m. Znaleźliśmy nocleg za 50zl za 2 osoby ze śniadaniem:). Prymitywny, ale tani. Wstajemy po 3 i ruszamy na wulkan.

czwartek, 1 listopada 2018

1.11 Nurkowanie z mantami

Dzisiaj, dla odmiany, wstaliśmy o 6:20. Jak wakacje, to wakacje;). O dziwo faktycznie udało się nam sprawnie dostać obiecane śniadanie. Chwilę spóźnieni dotarliśmy po 7 do naszego dive shopu. 7:30 wypłynęliśmy z portu. Towarzyszami dzisiejszego dnia okazali się (nawet) sympatyczni Niemcy. Atmosfera przez cały rejs była naprawdę przyjemna.


Odbyliśmy 3 nurkowania w bardzo dobrych miejscach, z czego wisienką na torcie były olbrzymie manty. Zobaczenie ich wymagało sporej walki z podwodnymi prądami, ale było warto.

Wróciliśmy do miasteczka po 16. Trochę odpoczynku i poszliśmy na kolację do japońskiej restauracji wraz z nowymi kolegami z rejsu.

Teraz pora na sen. Jutro w końcu możemy się wyspać:).

31.10 wyspy Padar - Rinca

Pobudka o 5. Szybkie pseudo-sniadanie (2 suche tosty i 2 jajka + banany na potem) i ok.5:30 zabrano nas do portu. 6:00 odpływamy. Typowa, azjatycka łódeczka, ze starym, mega-głośnym silnikiem diesla. Dobrze, że jakimś cudem miałem stopery do uszu.

Pierwszy przystanek na wyspie Padar. Wejście na jej szczyt oraz zejście zajęło nam 1h. Ze szczytu miał rozpościerać się widok na okoliczne, zielone wyspy. Problem w tym, że wyspy są zielone tylko w porze deszczowej. A teraz jest jeszcze pora sucha. Wszystko było więc dookoła brunatne i szare.

Kolejny stop przy Różowej Plaży. Główna atrakcja tego miejsca to... różowy kolor piasku oraz rafa koralowa blisko brzegu. Spędziliśmy tu czas głównie na pływaniu w masce.

Trzecia atrakcja to wyspa Rinca, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć słynne warany z Komodo. Faktycznie duże jaszczury. Ale przy tak wysokiej temperaturze spędzają czas głównie na leżeniu. Oprócz waranów widzieliśmy jeszcze byki, małpy i ptaki.

Ostatni punkt to wyspa:
Ładna, bezludna wyspa. Popływaliśmy sporo z maską. I powrót do Lebuan Bajo o 17:40. Towarzyszył nam zachód słońca.

Niestety kolejne 1-2h były dość nerwowe. Nie udało się złapać Internetu, żeby zarezerwować, albo chociaż wyszukać kolejne miejsce noclegowe. Zaczęliśmy więc szukać czegoś wchodząc do poszczególnych miejsc. Czas gonił, bo po znalezieniu noclegu, przed 20 powinniśmy zarezerwować jeszcze nurkowanie ma jutro.

Ostatecznie się udało. Nocleg zarezerwowany, nurkowanie też. Uff. Po długo wyczekiwanym prysznicu pisaliśmy na pizzę do włoskiej restauracji tuż obok.

środa, 31 października 2018

30.10 Małpi las i lecimy na Flores

Pobudka o 8. Po małej sesji foto wokół naszego obejścia i śniadaniu pojechaliśmy do Małpiego Lasu w Ubud. Właściwie to nic nadzwyczajnego, choć liczebność małpek w jednym miejscu dość imponująca. Zwierzaki przyjaźnie nastawione do ludzi, biegające samopas po lesie. Dobra okazja na porobienie zdjęć.

Potem już tylko szybka kawa, rzekomo słynna "luwak", najlepsza i najdroższa na świecie. Ale nie wiem, czy faktycznie dostałem tą kawę, obsługa byka dość kiepska, a żywą reklamę robiły 2 luwaki, które nie wyglądały na szczęśliwe w tej niewoli.
Powrót na kwaterę i nasz gospodarz zabrał nas po promocyjnej cenie na lotnisko. Zjedliśmy smaczny lunch:


Lot z Bali do Lebuan Bajo (Flores) narodowymi liniami lotniczymi przebiegł spokojnie i szybko.


Z lotniska do naszego "hotelu" szliśmy...5min. Po  zostawieniu rzeczy poszliśmy do centrum,, jakieś 20 min. spaceru.

Dziesiątki "agencji" organizujących takie same wycieczki, ceny zbliżone aczkolwiek różne i do negocjacji. Oprócz standardowych agencji jest też mnóstwo firm organizujących nurkowanie. Zaczęły się poszukiwania obu opxji. Zdecydowaliśmy, że jutro będzie wycieczka a pojutrze nurkowanie.

Po dograniu wszystkiego w jednej z agencji, poszliśmy na długo oczekiwaną kolację. Niestety tym razem pudło. Niemiła obsługa, bardzo ostre jedzenie i niesmaczne.

W ogóle Lebuan Bajo nie ma ani grama uroku. Jest brzydkie, zaśmiecone i śmierdzące. 

Natomiast zachód słońca był ładny:) 

Po powrocie do naszej bazy okazało się, że jest problem z Internetem i nie udo mi się zarezerwować noclegu na kolejne 2 noce...