Obserwatorzy

środa, 29 listopada 2023

28-29.11 Zwiedzamy Sajgon i wracamy do kraju

Dziś ostatni dzień podróży. Wstaliśmy znowu wcześnie, aby się spakować, pojechać taksówką na śniadanie do amerykańskiej restauracji i wziąć udział w free walking tour po Sajgonie.
Śniadanie było naprawdę smaczne. Punktualnie o 9 zjawiliśmy się na miejscu zbiórki. Zwiedzanie trwało aż 3,5h i ogólnie nie podobało się nam. Przede wszystkim ciężko było zrozumieć przewodnika, ponieważ mówił z mocno wietnamskim akcentem. Po drugie, było bardzo gorąco. A po trzecie, program wycieczki był kiepski.
Zaczęliśmy od historii Wietnamu, potem było o rozwoju miasta. Dalej przewodnik odpowiadał historie związane z różnymi budynkami. Widzieliśmy budynek, gdzie lądował amerykański śmigłowiec i ewakuowano ludzi z z pomocą CIA, operę, blok z mieszkaniami zamienionymi na kawiarnie, budynek poczty i wiele innych. 
Spacer mocno nas wymęczył. Skoczyliśmy więc na mrożoną kawę. Po odzyskaniu wigoru, udaliśmy się do Pałacu Niepodległości, czyli dawnego Pałacu Prezydenckiego. Cóż, to znowu okazało się lekkim niewypałem. Mogliśmy zobaczyć kilka pomieszczeń konferencyjnych, gdzie odbywały się historycze obrady i spotkania. No i oczywiście bukier. A na dachu z kolei stoi śmigłowiec, który był zawsze do dyspozycji prezydenta. W sumie najciekawszy okazał się film dokumentalny, który obejrzeliśmy na samym końcu.
Uznaliśmy, że mamy dość zwiedzania i pora na obiad. Wróciliśmy miejskim autobusem w rejon naszego hotelu i głównej ulicy rozrywkowej. Niesamowite jest to, jak różne są ceny w tej samej lokalizacji. Za 2 smoothie owocowe, smażone krewetki i smażoną rybę zapłaciliśmy 34zł. A w knajpie obok same krewetki kosztowały ponad 40zł. Przejedliśmy się.

Po przeliczeniu gotówki, zostało nam kilka groszy, aby kupić pożegnalne drinki w popularnej tu promocji "kup 1, a dostaniesz drugi gratis".
Wróciliśmy do hoteu. Wykąpaliśmy się, a zimna woda była tym razem zaletą, po tak upalnym dniu!

Tuż przed wyjazdem na lotnisko, okazalo się, że z pozostawionej z zapasem gotówki, brakuje nam na taksówkę z Graba. Cóż, poszedłem z tym, co miałem w kieszeni na negocjacje. Tuż obok naszego hotelu był nieformalny postój taxi, więc z google translatorem wyjaśniłem, że mam jedynie 163k dongów, bo to ostatni dzień w Wietnamie. Pomimo, że chciał początkowo 250k, przystał na moją ofertę. 

Nieco ponad 6km pokonaliśmy w ponad 30min. z powodu korków. Potem wszytko przebiegło bez komplikacji i wyruszyliśmy do Istambułu ok 21:40.
Przespaliśmy prawie cały lot, jedzenie smaczne, polecamy Turkish Airlines:).

Ze Stambułu polecimy bezpośrednio do Krakowa.

poniedziałek, 27 listopada 2023

27.11 Sajgon i tunele

Około 8 wyszliśmy na polowanie śniadania z racji, że wyjątkowo nie mieliśmy w hotelu. Polowanie okazało się niełatwe, ponieważ tu w ogóle nie ma kultury śniadaniowej. Wietnamczycy jedzą na śniadanie zupę. Albo makaron.
Po odwiedzeniu kilku knajp i kulinarnych porażkach, trafilismy do piekarni w stylu francuskim. Wypieki bardziej wyglądały, niż smakowały. Ale nie narzekaliśmy za bardzo. Poza tym mieliśmy okazję przyjrzeć się ruchowi ulicznemu, który był chaotyczny i intensywny. Najważniejsze to się nie bać i po prostu przechodzić przez ulicę, skutery sprawnie wymijają pieszych. 
Kolejnym wyzwaniem było znalezienie przysyanku autobusu lini nr 13. Oczywiscie w oznaczonym na google maps miejscu nie było żadnego przystanku. Jakiś Wietnamczyk wskazał nam kierunek, a za moment pokazał, że autobus właśnie jedzie. Więc pobiegliśmy świńskim truchtem za nim. Po krótkim biegu udało się wsiąść. Po ok 1,5h jazdy nastąpiła sprawna przesiadka i po kolejnych 40 minutach byliśmy na miejscu - slynna atrakcja okolicy - tunele z wojny wietnamskiej. My wybraliśmy tunele w Ben Duoc, okolo 55 km od Ho Chi Minh.
Zanim ruszyliśmy pod ziemię zobaczyliśmy jeszcze ekspozycję łupów wojennych w postaci samolotów, jeepów, czołgów i innych maszyn używanych przez Amerykanów.
Tunele były dobrze ukryte w lesie. Mimo że staliśmy przed jednym, to nie zauważyliśmy go dopóki nasz przewodnik nie odsunął liści. Wejście w pierwszym tunelu było bardzo wąskie, Piotrek się nie zmieścił. 
Kolejne tunele były nieco większe, choć i tak trzeba bylo iść w kuckach i uważać na głowę. Najbardziej dokuczała jednak duchota. Po wyjściu z tunelu wydawało się, że 37°C na zewnątrz to miłe odświeżenie. 
Przewodnik pokazał nam też różne pułapki instalowane w tunelach i ich pobliżu. Widzieliśmy też leje po bombach. Najgłębsze tunele sięgały na około 8-10 metrów, więc można było bezpiecznie przeczekać w nich naloty. Poza tym ciągnęły się aż do granicy z Kambodżą, skąd sprowadzano zaopatrzenie. Po zakończeniu wycieczki dostaliśmy maniok do degustacji. Było to typowe jedzenie żołnierzy w tamtym okresie, bo było najbardziej dostępne. Można było sobie dokupić zimna coca colę prosto z lodówki. W kontekście miejsca, w którym byliśmy było to dość ironiczne - symbol kapitalizmu w miejscu, gdzie teoretycznie USA poniosło porażkę.
Przy wyjściu z obiektu można było kupić sobie sandały z opon, takie same jak te, które nosili żołnierze Viet Kongu.
Wróciliśmy taką samą trasą i po prawie 2 godzinach wysiedliśmy niedaleko Muzeum Pozostałości Wojennych. Eksponatami były głównie zdjęcia dokumentujące wojnę wietnamską, niektóre bardzo drastyczne. Sporo miejsca poświęcono też na ukazanie efektów działania napalmu. Wstrząsające jak wielu zbrodni wojennych dokonali Amerykanie, nie tak przecież dawno temu. Zdecydowanie miejsce, które warto odwiedzić, choć nie jest to przyjemne doświadczenie.
Później udaliśmy się na kolację do eleganckiej, wege restauracji. Po powrocie do hotelu i prysznicu był czas na poznanie Ho Chi Minh nocą.

niedziela, 26 listopada 2023

26.11 Wycieczka po delcie Mekongu

Nasza dzisiejsza wycieczka łódką po delcie Mekongu zaczęła się o 3:50 nad ranem, wstaliśmy 20 minut wcześniej.
Noc była ciepła, gdy szliśmy z hotelu na nabrzeże za naszą przewodniczką-właścicielką pensjonatu. Wpakowała nas do dwóch łodzi i razem z nią i dwójką Francuzów rozpoczęliśmy podróż w ciemnościach.
Płynęliśmy dwie godziny, około 20 kilometrów do targu na rzece, gdzie ludzie sprzedają swoje produkty prosto z niewielkich łodzi. Po drodze próbowaliśmy zrozumieć, co nasza przewodniczka próbuje nam powiedzieć. Jak wielu Wietnamczyków, nauczyła się angielskiego słuchając turystów i jak wielu Wietnamczyków miała problem z wymową oraz tworzeniem zdań. Bez kontekstu ciężko było ją czasem zrozumieć, ale bardzo się starała nadrabiać braki językowe. Na jedzenie mówiła "mniam mniam", jak ktoś nie zrozumiał, że chodzi o psa, to zaszczekała, a ile mogła to pokazywała pantomimą. Nie można jej było odmówić zaangażowania. Część udało nam się rozkodować, "water factory" to oczyszczalnia ścieków, "erosa" to erozja nabrzeża, "rice factory" to miejsce, gdzie oczyszcza się ryż.

Nasz główny cel tej wycieczki, czyli pływający targ, okazał się nie zbyt okazały. Składało się na niego kilka małych łódek, więc dla nas było to spore rozczarowanie po tak długiej drodze i wczesnym wstawaniu. 
Przynajmniej zdążyło już wstać słońce i zrobiło się całkiem jasno, choć było ledwie po 6 rano. Powodem tak wczesnego działania targu jest to, że ludzie którzy tutaj kupują później odsprzedają większość produktów w mieście. Jedzenie i picie mieliśmy w cenie. Zostało ono zakupione z łódek, więc mieliśmy okazję zjeść, jak lokalni mieszkańcy. Dostaliśmy poczęstunek z ryżem, typowe wietnamskie bagietki banh mi, soki oraz całą masę różnych owoców w trakcie tych kilku godzin na wodzie.
Po zjedzeniu przepłynęliśmy przez mniejszą odnogę rzeki. Uczciwie trzeba powiedzieć, że w delcie Mekongu jest brudno. Ciężko było zrobić zdjęcie bez pływającej folii albo innego plastiku. Czasem widzieliśmy całe worki śmieci pływające sobie wśród roślin i w tym samym kadrze kobiety robiące pranie lub myjące się nad wodą. Warto też wspomnieć o rurach odprowadzających spienioną zawartość wprost do rzeki. Niemniej jednak roślinność nad brzegiem była bujna, pogoda tropikalna, a owoce pyszne.
Dopłynęliśmy do miejsca, gdzie sprzedaje się towar bardziej hurtowo z większych łodzi. Żeby zareklamować, co jest do kupienia na danej łodzi, ustawia się bambusową tyczkę na pokładzie z nabitym na nią produktem. Czasem na tyczkach były tylko bataty, czasem kilka warzyw.
Odwiedziliśmy wietnamski odpowiednik szkółki roślin jadalnych. Małe tutki z liści bananowca są napełniane spalonymi łupinkami ryżu. Później podlewa się je wodą z Mekongu (jest bogata w różne składniki odżywcze, stąd jej brązowa barwa) i wsadza nasiona. Po kilku dniach sadzonki nadają się do sprzedaży.
W planie wycieczki mieliśmy jeszcze fabrykę cukierków kokosowych i fabrykę makaronu ryżowego, wszechobecnie tutaj używanego. W obu przypadkach wiele czynności wykonuje się ręcznie lub z wykorzystaniem dość prostych urządzeń. W tych niewielkich fabrykach mogliśmy wejść do środka i dosłownie zaglądnąć pracownikom przez ramię. Mogliśmy też pomacać gołymi rękami masę makaron z ryżu i manioku. Kilogram wyprodukowanego makaronu ryżowego ryżu kosztował 1,32zł, a potem w sklepie - 2zł.

Na koniec zjedliśmy jeszcze lunch i mogliśmy spróbować swoich sił w produkcji jeszcze innego rodzaju makaronu. Później wróciliśmy na łódkę i popłynęliśmy z powrotem do miasta.
Po dotarciu około 12:30 do Homestay'u spakowaliśmy się i pojechaliśmy, zamówionym przez naszą właścicielkę busem, na dworzec. Na dworcu przesiedliśmy się w autobus sypialniany. Spankobus dowiózł nas po prawie 4 godzinach do Ho Chi Minh, czyli byłego Sajgonu.
W mieście, poza posiłkiem i szybkim rzuceniem okiem na najbardziej imprezową ulicę, nie mieliśmy siły na nic więcej. Jutro są w planie tunelu z czasów wojny wietnamskiej.

sobota, 25 listopada 2023

25.11 Delta Melongu - Can Tho

Tuż po śniadaniu, o 8 czekała na nas zamówiona wcześniej taksówka hotelowa. Za 58zł zabrała nas na lotnisko w Da Nang, ok.50min. jazdy. Pogoda mocno się zepsuła, padał deszcz, a temperatura spadła do 24°C.

Przy wymeldowaniu pani recepcjonistka zapytała nas o ocenę pobytu. Jeśli spodziewała się grzecznościowej odpowiedzi, że wszystko w porządku to się zdziwiła. Dostała od Piotrka szczegółowy opis, co się podobało oraz co jest do poprawy i w jaki sposób.

Na lotnisku wszystko poszło sprawnie. Ciekawostka- cennik soków zawiera uczciwie 2 opcje: z lodem i bez. 2 różne ceny:).
Lot trwał nieco ponad godzinę. Zrobiliśmy spory skok na mapie Wietnamu, przenieśliśmy o ponad 1000 kilometrów na południe. Wylądowaliśmy w delcie Mekongu w Can Tho, około 150 kilometrów od granicy z Kambodżą. Przywitała nas tropikalna pogoda, 32°C i wysoka wilgotność powietrza. Taksówką przejechaliśmy do naszego noclegu w centrum.

Miasto nie sprawiało najlepszego wrażenia. Było zdecydowanie brudniejsze i brzydsze niż Hoi An. To czwarte co do wielkości miasto Wietnamu i największe w delcie. Turyści przyjeżdżają tutaj przypłynąć się po rzece i zobaczyć wodne targi. My też wybraliśmy to miejsce z tego właśnie powodu.
W naszym hotelu zarezerwowaliśmy wycieczkę z właścicielką oraz autobus do Ho Chi Minh zaraz po niej. W Can Tho nie było zbyt wiele do zobaczenia. Jako że nie jest to miasto turystyczne, to ceny są niższe, niż gdziekolwiek indziej. Wypiliśmy pyszne, świeże soki za mniej niż 5 złotych za duży kubek. Przeszliśmy się wzdłuż nabrzeża, które nie jest zbyt atrakcyjne. Na końcu bulwaru trafiliśmy na plażę (rzeczną), gdzie w końcu było klimatyczne miejsce na wypicie drinka i piwa.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do wegańskiej, bardzo lokalnej restauracji. Zamówiliśmy coś na chybił trafił i okazało, że to 2 zupy:p. Średnia opcja na tą tropikalną pogodę. Ale smaczne byly.

Wszędzie w ogóle pojawiają się świąteczne dekoracje, choinki, świąteczne piosenki. Śmiesznie to wygląda w tym miejscu, ale cóż;).