Obserwatorzy

piątek, 24 listopada 2023

23.11 My Son I Góry Marmurowe (Da Nang)

Dziś wstaliśmy przed 7. Po śniadaniu wynajęliśmy skuter od mechanika, dwa razy taniej niż u konkurencji. Zapewniał nas, że wszystko w motorze bedzie działać. Najwyraźniej prędkościomierz nie jest elementem składowym motoru, bo nie działał. 
Pojechaliśmy na północ do My Son. My Son to kompleks hinduistycznych świątyń wybudowanych między IV a XIVw. przez lud Champa. Jest to takie małe Ankgkor Wat. Po kupieniu biletu wstępu, wsiedliśmy do meleksa, ktory zawiózł nas do stanowiska archeologicznego 2km dalej.
Zaczęliśmy od wystepu folklorystycznego (taneczno-muzycznego).
Po występach zwiedzalismy poszczegolne grupy świątyń. Do XXw przetrwało ok 70 budowli. Za największe zniszczenia odpowiadają Amerykanie, którzy zbombardowali ten teren podczas wojny wietnamskiej. Ponoć ukrywali się tu partyzanci Viet Kongu. Widzieliśmy leje po bombach poniedzy zrujnowanymi świątyniami.
Same budowle nie były bardzo imponujące. Chumpowie nie znali sklepienia łukowego, więc ich budowle byly dość toporne. Za to znali metodę wytwarznania cegieł, które byly bardzo odporne na zniszczenie i mimo tropikalnego, wilgotnego klimatu, nie pokrywały się zielonym porostem czy innym mchem. Naukowcy do dziś nie rozgryźli, czym zabezpieczano cegły. Faktycznie, w budynkach częściowo zrekonstruowanych, nowe fragmenty wyglądają dużo gorzej, niż te sprzed wieków. Gdzieniegdzie zachowały się ponad tysiąletnie płaskorzeźby w całkiem dobrej kondycji.
Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Rano padało, potem wyszło słońce. Rozważaliśmy, czy pojechać na plażę, czy do kolejnych atrakcji. Postawiliśmy jednak na Góry Marmurowe. Jechaliśmy więc kolejną godzinę do Da Nang.
Weszliśmy na 1 z 5 gór(Thuy Son), które wznosiły się majestatycznie na płaskim wybrzeżu. Okazało się, że na górze czekało na nas całkiem sporo atrakcji: jaskinie ze świątyniami w środku, punkty widokowe, pagody. Do tego wszystko w cieniu, co pozwalało znieść upał. Przez moment byliśmy też grotołazami, przeciskając się przez wąskie wyjście z jaskini.

Dygresja.
Generalnie w Wietnamie nikt nie przejmuje się bezpieczeństwem. W Europie wiele miejsc, które tutaj są oznaczone jako atrakcje turystyczne, byłyby niedostępne dla turystów, jako zbyt niebezpieczne. Nie ma tu jakiegokolwiek standardu schodów, barierek, przygotowania szlaku. Z kolei na ulicy klakson i obserwacja otoczenia to podstawa. Nie zasady, znaki czy sygnalizacja. Jedziesz/idziesz, a inni mają uważać. Ty też. A z innej strony tu się jeździ dużo wolniej, niż w Europie. My tu na skuterze poruszamy się tak 2x szybciej, niż pozostali ;).
W drodze powrotnej do Hoi An, podjechaliśmy zamoczyć stopy w morzu. Były silne fale i obowiązywał zakaz kąpieli. Zapewne dlatego praktycznie nie widzieliśmy innych osób, choć plaża była całkiem ładna i szeroka.

W Hoi An oddaliśmy motor, wzięliśmy prysznic w hotelu i pojechaliśmy rowerami na przymierzanie naszych ubrań szytych na miarę. W międzyczasie zjedliśmy kolację i Piotr odbył kolejną przymiarkę. Garnitur cały czas wyglądał źle lub bardzo źle.
W końcu pojechaliśmy nad rzekę i daliśmy się porwać na krótki rejs. Akurat puszczano lampiony na wodę, więc mijaliśmy je lawirując między licznymi łódkami. Atmosfera była magiczna, nabrzeże rozświetlały niezliczone latarnie z kawiarni i barów, świeczki z lampionów błyszczały na tle ciemniej toni wody. 
Potem skusiliśmy się na przekąski od ulicznych sprzedawców (naleśniki z mango są pyszne!) i koncert ma żywo w jednym z barów. 
Hoi An to nasze ulubione miasto w Wietnamie. Urocze, wąskie uliczki starej dzielnicy, lampiony zaświecenie praktycznie wszędzie zaraz po zachodzie słońca, bogata oferta wieczornych atrakcji sprawiły że tutaj najmilej spędziliśmy czas.


2 komentarze: