Obserwatorzy

niedziela, 5 listopada 2023

5.11 Z Brunei do Birmy

Dziś pobudka o 6:20. 

Spakowaliśmy się, 6:45 śniadanie i ok.7:15 złapaliśmy taxi wodne, które zabrało nas pod Hotel Brunei, gdzie czekał już na nas nasz przyjaciel z wczoraj. Było ryzyko opóźnienia, ponieważ od świtu przez miasto szedł protest przeciwko wojnie w Palestynie. Jednak bez problemu dotarlismy na lotnisko. Okazało się, że pomimo posiadania kart pokładowych w wersji elektronicznej na telefonach, musieliśmy podejść do obsługi pasażera Air Asia i dostać wydrukowaną wersję. Papier kolejny raz okazał się niezbędny.

Brunei, mimo swoich niewielkich rozmiarów, nie jest najłatwiejszym krajem do zwiedzania. Transport publiczny praktycznie nie istnieje. Jak się  dowiedzieliśmy został zredukowany z powodu pandemii. Migranci zarobkowi musieli wrócić do swoich krajów, a to oni głównie byli jego użytkownikami. Nawet dostanie się z lotniska do miasta wymaga sporej gimnastyki. Nie ma czekających taksówek, jak w większości tego typu miejsc, więc trzeba polegać na uprzejmości ludzi, że ktoś wezwie jakiś mniej lub bardziej oficjalny transport. Zorganizowana turystyka ogranicza się do tych 4 biur podróży w centrum stolicy. Plaże, poza bezpośrednim sąsiedztwem hoteli, nie są zagospodarowane i,  sądząc po opiniach w internecie, raczej brudne. Poza tym są na nich krokodyle. 

Kraj ma duży potencjał, choćby z racji swojej niesamowitej przyrody i położenia, ale chyba jeszcze minie trochę czasu zanim powstanie tutaj odpowiednia infrastruktura. Z naszej perspektywy to był raczej plus. Ludzie byli ciekawi obcokrajowców i chętnie z nami rozmawiali, nie traktowali nas jak chodzących bankomatów. Udało nam się  doświadczyć autentycznego Brunei, a nie sfabrykowanych pod turystów atrakcji. Nie dało się ukryć, że tutejsi mieszkańcy są bardzo dumni ze swojego kraju i jeszcze bardziej dumni ze swojego władcy. Monarchia absolutna, która tutaj panuje może budzić kontrowersje. Sułtan jest bardzo hojny dla swoich poddanych. W Brunei jest darmowa edukacja, ochrona zdrowia, są liczne zapomogi dla najbiedniejszych, nie ma podatków. Od kilku miesięcy obowiązuje płaca minimalna na poziomie 500 dolarów (około 1500 PLN). Z drugiej strony sułtan i jego rodzina są wręcz obrzydliwe bogaci, prywatny majątek władcy opiewa na skromne 30 mld USD. Jako władca absolutny decyduje o wszystkim. Wpadł na średnio udany pomysł wprowadzeniu prawa szariatu jako obowiązującego w kraju. Z powodu protestów licznych organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka i oburzenia opini międzynarodowej wdrożono jedynie pierwszą z zaplanowanych trzech faz, czyli najlżejsza wersja, bez kontrowersji w postaci kary śmierci przez ukamienowanie lub ucinania rąk. Tutejsze kobiety chodzą zakryte, ale nie widać było żadnego zgorszenia na widok odkrytych ciał turystek, ani nie było też żadnych niestosownych zachowań. Ogólnie kraj jest bardzo bezpieczny, większe zagrożenie stanowi fauna, niż ludzie. 

Odlatujemy o 9:20 i po niecałych 2,5h docieramy do lotniska Kuala Lumpur. Ciekawostka: w Azji są mali ludzie, a w Air Asia bardzo mało miejsca na pasażera

Wydawało nam się, że mamy bardzo dużo czasu i dlatego na spokojnie wypiliśmy kawę i postawiliśmy poczekać z jedzeniem obiadu, aż zgłodniejemy. To był błąd. O 15 wyświetliła się informacja, że można już nadać bagaż na nasz lot o 18. Stwierdziliśmy że zrobimy to od razu, żeby później nie stresować się na ostatnią chwilę. Dzięki temu mogliśmy stresować się na pierwszą chwilę. Po odebraniu bagażu z przechowalni, chcieliśmy sami nadać bagaż w automacie. Opcja okazała się niedostępna. Po wielu konsultacjach z obsługą lotniska okazało się, że musimy przejść jeszcze przez weryfikację dokumentów, mimo że byliśmy już odprawieni na lot. Kolejka nie była bardzo długa, ale staliśmy w niej prawie 50 minut. Po tym jak przyszła nasza pora, dowiedzieliśmy się dlaczego. Pani, która nas obsługiwała chciała wszystkiego: wizę, paszport, bilet powrotny, ubezpieczenie. Skrupulatnie sprawdzała każdą rzecz, a później jeszcze robiła zdjęcia (chyba swoim prywatnym telefonem). Z nadaniem bagażu zajęło nam to wszystko 1h 40 minut. Nie jest to nasze najgorsze doświadczenie lotniskowie, ale zasługuje na miejsce zaraz za podium (jednak te szaleństwa lotniskowe w Ameryce Południowej biją wszystko na głowę). 

Szczęśliwie zdążyliśmy nawet w biegu zjeść jeszcze i weszliśmy na pokład samolotu o czasie. 

W trakcie lotu goniliśmy zachód słońca i uzupełnialiśmy kolejne formularze potrzebne do wyjazdu do kraju.

Szczęśliwie dolecieliśmy do Birmy. Na lotnisku formalności i odbiór bagażu poszły nader sprawnie. Wymieniliśmy 20$ na tutejszą walutę. Obsługa na lotnisku wezwała nam Graba (azjatycki odpowiednik Ubera) do hotelu. Hotel na fajnym poziomie, boy hotelowy bez pytania wziął nasze bagaże.
Późnym wieczorem wyszliśmy na miasto. Kupiliśmy kartę SIM i doładowanie 2GB za jakieś 12zł. Wcześniej wymieniliśmy kolejne 100$. Dostaliśmy niższy kurs, bo banknot był w dwóch miejscach nieznacznie naddarty. Powiedziano nam, że z euro, niezależnie od wyglądu, nie ma takich problemów. O 22 prawie wszystko się już zamykało. Ledwie udało nam się znaleźć miejsce na małą kolacje i drinka. Za to, co na zdjęciu poniżej, zapłaciliśmy niecałe 30zł:
Ciekawostki.
Inflacja w tym kraju wynosi 30%, kurs wymiany waluty jest dużo korzystniejszy niż pokazuje internet (pierwszy raz w życiu!). Od północy  do 4 rano jest godzina policyjna. A od przewrotu 2 lata temu, Mjanma nie ma prezydenta ani rządu. Ogolnie jest bezpiecznie na ulicach, choć barykady i drut kolczasty dają do myślenia. 
Po kraju stricte muzłumańskim, jesteśmy w kraju większości buddyjskim.

1 komentarz:

  1. Babcia T. prosiła Was pozdrowić. Nie może sama komentować, bo nie powidło się logowanie. Lesiu też pozdrawia :)

    OdpowiedzUsuń