Obserwatorzy

sobota, 4 listopada 2023

3.11 Sułtanat Brunei - dzien 1

Lądujemy w Sultanacie Brunei. Lotnisko jest raczej małe i nie robi szczególnie imponującego wrażenia. Mimo uzupełnienia e-visy on-line, w trakcie odprawy paszportowej pytają nas o wydruk. Po okazaniu paszportu okazuje się, że wszystko jest w systemie. Jednak i tak zostajemy pouczeni, żeby następnym razem wydrukować przed przylotem e-visę. Papier to jednak papier. Po zrobieniu zdjęcia i ściągnięciu wszystkich naszych odcisków palców z obu rąk możemy iść dalej. Chcieliśmy pojechać autobusem jednak nic nie przyjeżdżało. Piotrek poprosił dwóch chłopaków o wezwanie taksówki i za 10 dolarów (singapurskich) dojechaliśmy do nadbrzeża. Ciekawostka: w Brunei można używać singapurskich dolarów wymiennie z lokalnymi ringgitami.


Z nadbrzeża w centrum stolicy Bandar Seri Begawan przepłynęliśmy do naszego noclegu Kunyit lodge 7, który znajdował się w wiosce na wodzie- Kampong Ayer. Jest to największa wodna wioska na świecie, ponoć liczy sobie 30 tysięcy mieszkańców. Cała stolica liczy ok 100 tys., a kraj... 500tys.


W hostelu zostawiamy rzeczy, było jeszcze za wcześnie i nasz pokój nie został przygotowany. Pierwotnie planowaliśmy pójść do muzeów, ale okazało się, że w piątki jest wszystko zamknięte. W godzinach od 12 do 14 nie działa nic. W stolicy są jakieś 4 albo 5 biur podróży organizujace wycieczki i to wszystko. Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś o wycieczkach do parku narodowego jeszcze zanim nadeszła godzina 12, jednak mieliśmy wrażenie, że fakt że turyści istnieją i chcą jechać na wycieczkę, wzbudził zdziwnie i trochę nie wiedzieli, co z nami zrobić.

Na szczęście właścicielka hostelu poleciła nam "wyszkolonego" przez siebie przewodnika. Zanim jednak wyjechaliśmy musieliśmy odpocząć. Zwykle odpoczynek nie jest uwzględniany w naszym planie podróży. Teraz jednak, po całej nocy w podróży, zmęczenie w końcu nas dogoniło i musieliśmy odespać.

Przeszliśmy się też po wiosce, dotarliśmy do kawiarni prawie na samym jej końcu. Wioska na wodzie oznacza dosłownie wioskę na wodzie. Domy stają na palach, a drogi to strasznie bylejakie pomosty drewniane. Deski były położone podłużnie, a nie poprzecznie, część nie była prawidłowo przybita, dziury nie należały do rzadkości. Podejrzewam, że mieszkając całe życie w takim miejscu człowiek zna każdą deskę z osobna choć i tak byliśmy zdziwieni widokiem rowerzysty.

W tak bogatym kraju jak Brunei, Kampong Ayer kłuje w oczy swoim brakiem porządku,  prowizorką i wrażeniem, że zaraz się rozleci. 

Wycieczka do lasów namorzynowych trwała ponad godzinę i udało się nam się zobaczyć kilka krokodyli, różne ptaki, no i oczywiście - gwóźdź programu - nosacze sundajskie. 

Nasz przewodnik znał się na swoim fachu. Udało mu podpłynąć naprawdę blisko zwierząt. Pokazał nam też pałac sułtana i meczety z perspektywy wody.


Wycieczka zakończyła pod nocnym targiem. 

Sam targ był ogromny. Musieliśmy przejść się przez stoiska żeby zaplanować jedzenie, bo wszystkiego byśmy nie pomieścili. 

Durian nie powalał na kolana ani smakiem, ani zapachem. Choć mogliśmy nie czuć innych zapachów z powodu kłębów dymu unoszących się znad licznych grillów. Jedzenie było smaczne i tanie, większość kosztowała w zakresie 1-2 dolarów (czyli do 3-9zl). To było jedyne miejsce, które żyło w nocy.

Poza tym nie ma żadnych klubów, kawiarni, dyskotek. Próbowaliśmy wrócić autobusem do centrum. Znaleźlismy przystanek, jednak nie było ani numerów lini, ani rozkładów. O dziwo udało nam złapać stopa. Miły Brunejczyk podwiózł nas na samo nabrzeże, mimo że planował pojechać właśnie na targ, obok którego staliśmy. 

Mieliśmy kilometr do przejścia do punktu, z którego odpływały łódki do naszej wioski. Akurat zaczęło kropić (pierwszy raz na tym wyjezdzie), więc wspinanie się po drewnianych schodach na pomost nie było najłatwiejszym zadaniem.

W hostelu szczęśliwie była woda, i to ciepła w dodatku. Poszliśmy wcześniej spać.

1 komentarz:

  1. Dobrze, że macie opcję "odpoczynku w razie potrzeby " bo trzeba dbać o zdrowie :)

    OdpowiedzUsuń