Obserwatorzy

czwartek, 2 listopada 2023

1.11 Przylot do Singapuru

Jeszcze 31.10, po 14 jedziemy na lotnisko w Balicach. Akurat zaczyna padać, więc żegnamy Kraków w strugach deszczu. Punktualnie odlatujemy LOTem do Istambułu. Przez większość czasu siedzimy przypięci pasami z powodu turbulencji.
Mimo to docieramy do Turcji o czasie. Lotnisko jest ogromne! Mimo korzystania z ruchomych chodników, kilkanaście minut zajumuje nam dojście do odprawy paszportowej. Samo lotnisko, poza swoimi rozmiarami, nie jest jakoś szczególnie imponująco. Wygląda na nowe, mimo to jest raczej niezbyt czysto, trudno się dogadać z obsługą restauracji po angielsku, bardzo mało miejsc do siedzenia. Wiele osób śpi na podłodze, bez butów - zapach spoconych stóp chyba najbardziej będzie mi się kojarzył z tym miejscem. Choć trzeba przyznać, że organizacja jest na wysokim poziomie. Informacje o locie do Singapuru pojawiają się punktualnie. Sam boarding przebiega szybko i sprawnie. Na pokładzie samolotu czeka na nas zestaw podróżny: poduszka, koc, kosmetyczka z pastą do zębów i szczoteczką. Miłym zaskoczeniem jest para ciepłych skarpet i kapcie. Tak to jeszcze nie podróżowałam ☺️ lot udało sie nam mniej (Piotrek) więcej (Basia) przespać. Towarzyszem podróży był Sinapurczyk, więc mieliśmy okazję dowiedzieć się kilku rzeczy z pierwszej ręki. Po prawie 11godzinach dolatujemy na miejsce. Przestawiamy zgarki do przodu o 7 godzin i przygotowujemy się na temperaturę prawie 30°C.
Zwiedzanie zaczynamy od... zwiedzania lotniska. Jest tutaj imponujący, sztuczny wodospad pod dachem.
Następnie musieliśmy przejechać kolejka lotniskową na inny terminal, skąd odjeżdża metro do centrum. Po około ponad 30 minutach  docieramy do Chinatown, gdzie będziemy nocować. Zostawiamy rzeczy i biegniemy znowu na metro, aby zdążyć na świetlno-muzyczny pokaż w ogrodach Gardens by the bay.
Bardzo fajnie zrobiony, podobało się nam.
Zaraz po nim jest pokaż "magicznych fontann", ale prawie 1km dalej. Mało sprytnie sobie to zaplanowali... ale udało się też trochę zobaczyć, choć widok był ograniczony przez konstrukcje budynku. Ale za to bylo widać świetnie słynny hotel Marina Sands Bay.

Po powrocie do hostelu, wyskoczyliśmy jeszcze na kolację do lokalnej restauracji. Ach te autentyczne i oryginalne azjatyckie smaki ;).
Potem upragniony prysznic i spanieeeee. Gdzieś po północy lokalnego czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz