Obserwatorzy

poniedziałek, 27 listopada 2023

27.11 Sajgon i tunele

Około 8 wyszliśmy na polowanie śniadania z racji, że wyjątkowo nie mieliśmy w hotelu. Polowanie okazało się niełatwe, ponieważ tu w ogóle nie ma kultury śniadaniowej. Wietnamczycy jedzą na śniadanie zupę. Albo makaron.
Po odwiedzeniu kilku knajp i kulinarnych porażkach, trafilismy do piekarni w stylu francuskim. Wypieki bardziej wyglądały, niż smakowały. Ale nie narzekaliśmy za bardzo. Poza tym mieliśmy okazję przyjrzeć się ruchowi ulicznemu, który był chaotyczny i intensywny. Najważniejsze to się nie bać i po prostu przechodzić przez ulicę, skutery sprawnie wymijają pieszych. 
Kolejnym wyzwaniem było znalezienie przysyanku autobusu lini nr 13. Oczywiscie w oznaczonym na google maps miejscu nie było żadnego przystanku. Jakiś Wietnamczyk wskazał nam kierunek, a za moment pokazał, że autobus właśnie jedzie. Więc pobiegliśmy świńskim truchtem za nim. Po krótkim biegu udało się wsiąść. Po ok 1,5h jazdy nastąpiła sprawna przesiadka i po kolejnych 40 minutach byliśmy na miejscu - slynna atrakcja okolicy - tunele z wojny wietnamskiej. My wybraliśmy tunele w Ben Duoc, okolo 55 km od Ho Chi Minh.
Zanim ruszyliśmy pod ziemię zobaczyliśmy jeszcze ekspozycję łupów wojennych w postaci samolotów, jeepów, czołgów i innych maszyn używanych przez Amerykanów.
Tunele były dobrze ukryte w lesie. Mimo że staliśmy przed jednym, to nie zauważyliśmy go dopóki nasz przewodnik nie odsunął liści. Wejście w pierwszym tunelu było bardzo wąskie, Piotrek się nie zmieścił. 
Kolejne tunele były nieco większe, choć i tak trzeba bylo iść w kuckach i uważać na głowę. Najbardziej dokuczała jednak duchota. Po wyjściu z tunelu wydawało się, że 37°C na zewnątrz to miłe odświeżenie. 
Przewodnik pokazał nam też różne pułapki instalowane w tunelach i ich pobliżu. Widzieliśmy też leje po bombach. Najgłębsze tunele sięgały na około 8-10 metrów, więc można było bezpiecznie przeczekać w nich naloty. Poza tym ciągnęły się aż do granicy z Kambodżą, skąd sprowadzano zaopatrzenie. Po zakończeniu wycieczki dostaliśmy maniok do degustacji. Było to typowe jedzenie żołnierzy w tamtym okresie, bo było najbardziej dostępne. Można było sobie dokupić zimna coca colę prosto z lodówki. W kontekście miejsca, w którym byliśmy było to dość ironiczne - symbol kapitalizmu w miejscu, gdzie teoretycznie USA poniosło porażkę.
Przy wyjściu z obiektu można było kupić sobie sandały z opon, takie same jak te, które nosili żołnierze Viet Kongu.
Wróciliśmy taką samą trasą i po prawie 2 godzinach wysiedliśmy niedaleko Muzeum Pozostałości Wojennych. Eksponatami były głównie zdjęcia dokumentujące wojnę wietnamską, niektóre bardzo drastyczne. Sporo miejsca poświęcono też na ukazanie efektów działania napalmu. Wstrząsające jak wielu zbrodni wojennych dokonali Amerykanie, nie tak przecież dawno temu. Zdecydowanie miejsce, które warto odwiedzić, choć nie jest to przyjemne doświadczenie.
Później udaliśmy się na kolację do eleganckiej, wege restauracji. Po powrocie do hotelu i prysznicu był czas na poznanie Ho Chi Minh nocą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz