Obserwatorzy

czwartek, 16 listopada 2023

16.11 Pętla Ha Giang - dzień 3

Dziś przywitała nas temperatura na zewnatrz w wysokosci 10st.C. Wakacje, nieprawdaż? A przed nami najdłuższy odcinek pętli, do przejechania mieliśmy około 150 km. Dlatego wstaliśmy wcześniej, chwilę przed siódmą. Po szybkim śniadaniu niedaleko naszego Homestay'u wsiedliśmy na motor.

Pierwszy przystanek to Pałac Hmongów. 
Wybudowanyna przełomie XIX i XX wieku był miejscem rezydowania władców tego regionu. Budynek, zbudowany z kamienia i drewna, przetrwał w stanie nienaruszonym. Składa się z dwóch pięter i 64 pokoi. To imponujące, biorąc pod uwagę jak nawet teraz małe są domostwa tutejszych mieszkańców. 
Później szybko zaglądamy do wioski Mongów. Zagospodarowana ewidentnie pod turystów, bo dominują stragany z pamiątkami.

Po drodze zaliczmy kilka punktów widokowych. 
W wielu miejscach napotykamy dziewczynki sprzedające kwiaty gryki.
Teraz właśnie jest ich sezon, a są  uważane za typowe dla Globalnego Parku Geologicznego Płaskowyżu Dong Van Kras, bo tak właśnie nazywa się teren, który zwiedzaliśmy przez ostatnie 3 dni. Zwykle po prostu mówi się Ha Giang, bo nie tylko miasto, ale również prowincja nosi tę nazwę. Miejsce staje się coraz bardziej popularne. W obecnym roku odwiedziło je ponad dwa miliony turystów, w tym około 220 tysięcy zza granicy. Czytałam ubolewania urzędnika, lub kogoś w tym rodzaju, że z powodu słabej infrastruktury i niewystarczającej znajomości języka angielskiego nie wykorzystuje się pełnego potencjału regionu. Czyli że turyści za mało pieniędzy zostawiają, bo mają tanie noclegi, trochę wydadzą na przekąski i jedzenie, no i oczywiście na wypożyczenie motorów. Następnie urzędnik dywagował,  jakby to zrobił, żeby zarobić więcej. To właśnie lubię w podróżowaniu najbardziej: przekonywanie się, że ludzie mimo różnic w kulturze, języku, wychowaniu, w gruncie są tacy sami. Góral to góral i niezależnie od szerokości geograficznej myślenie jest podobne. Turysta ma przyjechać z pieniędzmi, a wyjechać ze wspomnieniami.
Udało nam się jeszcze zobaczyć jaskinię Lung Khyu. Jaskinia jest jedną z głównych atrakcji prowincji. Na szczęście tłumy przyszły, jak my wychodziliśmy. Jaskinia była duża, choć niekiedy trzeba było schodzić w kuckach i pochylać głowę bo było tak mało miejsca. 
Wróciliśmy na pętlę.
W pewnym momencie byliśmy tylko kilometr od granicy z Chinami. 

Pod koniec dnia dotarliśmy na wzgórze nad Ha Giang i usiedliśmy w kawiarni o zachodzie słońca.
Później dotarliśmy do wypożyczalni, oddaliśmy motor i wzięliśmy prysznic. 
Autobus do Cat Ba planowo odjeżdżał o 23. Żeby zabić czas poszliśmy do restauracji, gdzie stoliki są ustawione w basenie, gdzie pływają karpie koi.
Gdy dotarliśmy do miejsca odjazdu autobusu, okazało się, że jest godzina opóźnienia. Celem zabicia czasu pochodziliśmy po restauracjach i barach. Tak wyglądają od kuchni😯

Ciekawostka.
W Wietnamie skutery są wszechobecne. Jest wiele memów na ten temat, a my to obserwujemy w rzeczywistości. 3-4 osoobowa rodzina na skuterze to standard. Przewozi się wszelakie towary, zaladowane 1m szeroko x 1m wysoko. Tetaz na Pętli wożono jakieś rosliny, jak u nas traktorami ;). Natomiast hitem był wożony żywiec. 1-2 świnie? Żaden problem! Klatka kurczaków czy kaczek? Tym bardziej. Myślę, że jeszcze wiele zobaczymy...

4 komentarze:

  1. Nawet Kapie zdziwione na wasz widok:) tak z innej beczki ale cały czas przy karpiach to jak zaczynaliśmy studia to w Krakowie były prawdziwe Carpie Diem nie to co teraz zwykłe wszechobecne umcyk:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani, nie trzeba było jednego karpika na wigilię adoptować?

    OdpowiedzUsuń