Obserwatorzy

wtorek, 13 września 2022

11.09 Machu Picchu i Wayana Picchu

Pobudka, dla odmiany o 4:45. Chwilę po 5 śniadanie i idziemy kupić bilet na autobus na Machu Picchu. Z racji niedoboru snu i sporej ilości trekingu w tych dniach musimy się trochę oszczędzać. Poza tym gonił nas trochę czas.

Nie jest żadnym zaskoczeniem, że bilet musi kosztować - ok. 60zł za 10km. Chwilę zajęło nam znalezienie kasy biletowej, ale po 6 wyruszyliśmy i ok 6:40 byliśmy na górze. Wjeżdżając coraz wyżej i wyżej przestawaliśmy żałować pieniędzy wydanych na transport. Dojście od Aguas Calientes do bramek to byłby niezły trekking.
Problematycznym okazało się znalezienie przewodnika. Mało ludzi, mało przewodników... W końcu uzbierała się nas grupka 6 osób i wyruszyliśmy.
Wybraliśmy trasę nr 4, gdy kupowaliśmy bilet. Nie da się zobaczyć całego miejsca w obrębie jednego biletu gdyż każda trasa zawiera tylko część miejsc na Machu Picchu. 
W obrębie swojej zobaczyliśmy tarasy uprawne nawadniane systemem kanałów ze strumieni znajdujących się wyżej w górach. Zaopatrywały też fontanny, kilka z nich widzieliśmy po drodze. Do tej pory płynie w nich woda.

 Później przeszliśmy do świątyni słońca w której znajdowały się dwa okna. W trakcie przesilenia zimowego i letniego słońce świeciło prosto przez jedno albo drugie. Dzięki temu Inkowie orientowali się w zmieniających się porach roku i podejmowali decyzje dotyczące zasiewów i zbiorów plonów. Pod świątynia słońca znajdowała się świątynia Pachamamy-  bogini ziemi. Przewodniczka wytłumaczyła nam skąd wiadomo jakie funkcje pełnił dany budynek. W tych, o większym znaczeniu, czyli najczęściej świątyniach, kamienie były najdokładniej obrobione- płaskie i prawie idealnie prostokątne. W tych mniej istotnych miały zaokrąglone krawędzie i były wypukłe. Budynki o niższym statusie i tarasy były budowane z różnokształtnych kamieni, choć oczywiście idealnie do siebie dopasowanych. 
Następnie zobaczyliśmy dom króla z WC. Był to jedyny budynek który zawierał osobne, niewielkie pomieszczenie z kanalizacją. Ponieważ Inkowie nie wytwarzali mebli do przechowywania służyły im kamienne nisze w ścianach.

Z dołu, ponieważ nasza trasa nie obejmowała tego miejsca, zobaczyliśmy świątynie 3 okien o nie do końca jasnym przeznaczeniu. Najpewniej pełniła funkcje astrologiczne i religijne.

Przechodząc dalej widzieliśmy place (wszystkich było 3), na których dokonywano obrzędów, świętowano i wymieniano towary na zasadzie barteru (Inkowie nie znali pieniędzy). Po wielkości tych placów archeolodzy oszacowali że Machu Picchu mogło stanowić dom dla maksymalnie 1000 osób.

Na jednym z mniejszych placów archeolodzy zasadzili drzewo tam, gdzie znaleziono jedyny złoty przedmiot w całym Machu Picchu - złotą bransoletę. Miejsce to nie spełniło więc nadziei odkrywców i badaczy, którzy sądzili że mogło to być legendarne El Dorado- złote miasto. Jednak ponad 100 lat po odkryciu rozczarowanie wydaje się być nie na miejscu- złota w sensie dosłownym nie znaleziono, ale ruiny to złoty interes- stanowią najczęściej odwiedzane miejsce w Ameryce Południowej a przychody z turystyki są drugim źródłem dochodu kraju.  
Zobaczyliśmy jeszcze tarasy podobne do tych w Morray, gdzie nie udało nam się ostatecznie dotrzeć.  Inkowie adaptowali tam rośliny przed posadzeniem na głównych trasach.

Po minięciu strażnic udaliśmy się na szlak prowadzący do Wayana Picchu. Przy wejściu trzeba było się wpisać do zeszytu, kto wchodzi, ile ma lat, skąd jest, o której rozpoczyna wędrówkę. Po udzieleniu ostatnich informacji na temat tego, co zobaczymy w drodze powrotnej po zejściu z góry, nasza przewodniczka nas opuściła.

Zaczęliśmy wchodzić ok 8:40. Machu Picchu leży na granicy puszczy amazońskiej i panuje tu dość tropikalny klimat. Zaczynało się robić parno i gryzły owady. Droga w górę była ciężka, praktycznie pionowo w górę kamiennymi schodami. To był bardzo męczący hiking, nogi po wczorajszych intensywnych zwiedzaniach odmawiały współpracy. Po godzinie doszliśmy na szczyt. Byłam tak zmęczona, że myślałam że tam zostanę.
Po chwili odpoczynku udało nam się docenić piękny widok. Wayana Picchu to ta góra, która znajduje się na wszystkich zdjęciach Machu Picchu z tyłu, to ta wysoka.
Zejście poszło nam dużo szybciej i po wpisaniu się w zeszyt poszliśmy kontynuować zwiedzanie reszty naszej trasy. 

Zobaczyliśmy jeszcze rzeźbę kondora- choć potrzeba było sporo wyobraźni żeby go dostrzec. Przeszliśmy przez mniej reprezentatywne budynki, znajdowały się tu domy rzemieślników. W tym dom uwieczniony  na fotografii przez Hirama Binghama z 1911 roku, kiedy odkrył to miejsce. 

Opuściliśmy naszą trasę wychodząc przez bramki, ale to jeszcze nie był koniec zwiedzania. 

Stanęliśmy w kolejce do trasy 1. Obejmuje ona niewielki dom strażnika na samym szczycie miasta, z którego jest najlepszy widok i najlepsze zdjęcia. Udało nam się przekonać panią z okienka i po zostawieniu paszportu dostaliśmy pół godziny na same zdjęcia. Po męczącym hikingu było to wyzwanie żeby znowu wspinać się po kamiennych schodach. Ale opłaciło się - stamtąd mieliśmy faktycznie najładniejsze zdjęcia. No i było widać dopiero co zdobytą Wayana Picchu, a po wczesnoporonnej mgle nie było śladu.
W drodze powrotnej też zdecydowaliśmy się na bus za 12 dolarów od osoby. Prędzej byśmy się stoczyli niż zeszli po takim wysiłku. Zresztą w trakcie niespełna półgodzinnej przejażdżki oboje przysypialiśmy. 

Zjedliśmy obiad, zabraliśmy nasze rzeczy z hotelu i zapakowaliśmy się do pociągu. Tym razem poza trzęsieniem było też bardzo zimno- spokojnie mogliby otworzyć mięsny w naszym przedziale i nic by się nie zepsuło. Jeszcze pociąg spóźnił się pół godziny-dojechaliśmy na 17 i równo dwie godziny  według nawigacji mieliśmy jeszcze do Cuzco. Dokładnie o 19 mieliśmy oddać samochód do wypożyczalni. 
Byliśmy 19:01, uff. Udało się. Załapaliśmy taksówkę i wróciliśmy do naszego hotelu. Jutro czeka nas kolejny męczący dzień- Góry Tęczowe i pobudka o 3:55.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz