Wsiadamy w końcu i o 4 wyruszamy. W autobusie jest oczywiście zimno... Klasyk. Do tego jeden z lokalnych pasażerów zaczął gwizdać. Tak, gwizdał sobie na cały autobus przez kolejne 6h! Pomimo, że środek nocy, kierowca nie wpadł na pomysł, żeby wyłączyć światlo. Do tego co chwilę się zatrzymywaliśmy i kierowca zabierał ludzi. Przypuszczalnie dorabiał sobie na boku w ten sposób.
Dojeżdżamy do Cabanaconde o 10. Męcząca podróż. Odwiedziliśmy punkt informacyjny, gdzie kupiliśmy bilety do kanionu za prawie 80zl na osobę! Jak później się okazało, szlaki były bardzo kiepsko oznaczone, więc czuliśmy niesmak.
Zjedliśmy śniadanie w kiepskiej restauracyjce i wyruszyliśmy. Najpierw trzeba było wyjść z 2km za miasto, gdzie ledwo znaleźliśmy początek szlaku.
Pierwsze 2,5h schodziliśmy w dół, do dna kanionu, czyli rzeki Colca.
Potem, z powodu słabo oznaczonej drogi, prawodobdonie niepotrzebnie wspinaliśmy się z 200m do góry, żeby za chwilę zejść w dół. Po drodze mijamy kilka miejscowości.
Pomimo, że mieliśmy dostać się na dno kanionu ostatecznie, podejść było całkiem sporo. Ostatecznie, dokładnie z zapadnięciem zmroku docieramy do naszego zakwaterowania na dnie kanionu (18:00). Jesteśmy na wysokości 2200m npm, czyli ponad 1,1km niżej niż początek trasy.
Nasz domek był bardzo skromny, ale była nawet ciepła woda. Jest tu tez basen z ciepłą, źródlaną wodą, ale nie zdążyliśmy skorzystać.
Reszta wieczoru upłynęła na odpoczynku i rozmowie z parą Czechów, których spotakismy wcześniej na szlaku. O ustalonej porze wydawana jest kolacja. Zupa i drugie danie oraz herbata. Idziemy spać po 22.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz