Stanowi ona główny cel wycieczek dla wszystkich zwiedzających jezioro Titicaca od strony Boliwii.
Bilety kupiliśmy w naszym hostelu, bo cena była ta sama, co w mieście. Zdecydowaliśmy się na zobaczenie północnej i południowej części wyspy.
Po śniadaniu wybraliśmy się na brzeg w poszukiwaniu naszej łodzi. Nie było to takie łatwe, jako że łodzi było od groma i trzeba było uważnie przyglądać się nazwom wymalowanym na burcie. W końcu znaleźliśmy naszego "Wiracochę".
Podróż na północ wyspy zajęła nam ponad 1.5h. Na miejscu czekał na nas przewodnik. Jednak z racji tego, że mówił tylko po hiszpańsku zrezygnowaliśmy i odłączyliśmy się od reszty grupy.
Sama wyspa nie wygląda zbyt spektakularnie. Skalista i prawie bez roślin, może pochwalić się głównie pięknymi widokami na jezioro i kilkoma plażami z jasnym, prawie białym piaskiem.
Po niecałej godzinie dotarliśmy do ruin inkaskich. To właśnie tutaj według legendy narodziło się słońce i pierwsi Inkowie. Wykopaliska archeologiczne potwierdziły że wyspa była zamieszkana już 2000 lat p.n.e. Obecnie dalej żyją na niej Indianie, którzy zajmują się głównie rolnictwem i turystyką.
Po zwiedzeniu północnej części wróciliśmy na łódź, która zabrała nas na południe. Tam niestety mieliśmy bardzo mało czasu i zdążyliśmy jedynie wspiąć się po inkaskich schodach i zobaczyć źródło wiecznej młodości.
Ostatnim punktem programu były pływające wyspy. Tutaj trzeba jednak zaznaczyć że powstały one na potrzeby turystów i z oryginalnymi wyspami Uros z Peru nie mają nic wspólnego. Choć trzeba przyznać, że wyglądają identycznie.
Wyszliśmy na brzeg w Copacabanie prawie o zachodzie słońca. Powrotny rejs odbyliśmy na dachu, dzięki czemu mieliśmy piękne widoki, ale też było dość zimno. Niestety znowu pojawiły się u nas objawy choroby wysokościowej, więc wróciliśmy do zażywania leków.
Zmęczeni odebraliśmy jeszcze rzeczy z pralni i zjedliśmy późny obiad.
Jutro czeka nas podróż do najwyżej położonej stolicy na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz