Obserwatorzy

poniedziałek, 26 września 2022

22.09 Zwiedzanie La Paz

Dziś ostatni dzień w La Paz. Jesteśmy już trochę zmęczeni dużym miastem, spalinami, chaosem i choć nie żałujemy spędzonych tu dni to opuszamy to miasto bez żalu. 

Zanim jednak wyjedziemy idziemy jeszcze zobaczyć Sopocachi- najbardziej turystyczną dzielnicę miasta. W centrum znajduje się przyjemny park, poza tym spędzamy czas w kawiarni.
O 14 rozpoczynamy walking tour, tym razem nie Free, bo jak wytłumaczyła nasza przewodniczka- za darmo prowadzić wycieczek nie można bo to nielegalne. 

Spotykamy się na placu San Pedro, przy którym znajduje się również prawdopodobnie najdziwniejsze więzienie w tej części świata. Budynek pierwotnie miał służyć jako klasztor dla 400 mnichów, ale ostatecznie stał się więzieniem gdzie przebywa obecnie około 3000 osób. Napisałam osób, a nie więźniów bo nie wszyscy to skazani.  Część więźniów mieszka tam wraz z rodzinami. Rodziny mogą wychodzić z budynku- dzieci chodzą do szkoły,  która  jest  przy tym samym  placu, żony chodzą do pracy. I to dopiero początek dziwactwa. Więzienie jest przeludnione, ale również niedofinansowane. Dlatego zatrudniono  tylko kilku strażników. Za organizację życia, w tym posiłków, celi, pilnowanie porządku odpowiadają sami skazani. Wybierani w demokratycznych wyborach. Obecnie prezydentem jest seryjny morderca, który pozbawił życia 7 osób. Jakby tego mało za pobyt w więzieniu trzeba zapłacić. Podstawową cela na 10-12 osób o wymiarach 2x3 metry, gdzie trzeba ustalić grafik na spanie na materacu bo dla wszystkich nie wystarczy, to koszt 10$ na miesiące. Zwykle trafiają tam narkomani i alkoholicy. Najdroższe cele kosztują nawet 1000$ ale posiadają telewizor plazmowy, królewskie łoże i jacuzzi. Za jedzenie i ubrania też trzeba płacić.  Dlatego więźniowie pracują. Wewnątrz są zakłady fryzjerskie, stolarskie, restauracje, bary, mechanicy samochodowi. Jest też taxi- tak nazywa się osobę,  która pomaga odwiedzającym znaleźć konkretnego więźnia. Sami strażnicy po prostu wpuszczają za drzwi i zostaje się samemu wśród morderców i gwałcicieli. Osoba prowadzona przez taxi jest pod ochroną. Innym sposobem zdobycia pieniędzy jest produkcja kokainy, która odbywa się w więzieniu. Ponieważ posiadanie liści koki jedt w Boliwii legalne to nie ma problemu z wniesieniem ich z zewnątrz. Więzienie produkuje więcej niż samo zużywa, więc dostarcza też towar na ulicę. 
Do 2005 roku istniały zorganizowane wycieczki po więzieniu. Były nawet  polecane w przewodniku Lonely Planet jako jedna z największych atrakcji w mieście.
Później udaliśmy się na targ prowadzony przez lokalne Cholity. Cholity pochodzą z ludności Aymara, która zajmuje teren od jeziora Titicaca do La Paz. Rozpoznać je można po szerokich spódnicach, długich warkoczach  i typowych nakryciach głowa. Spódnice są wzorowane na szesnastowiecznych sukniach noszonych przez hiszpańskie damy przybyłe do nowego świata.  Kapelusze pochodzą z początków XX wieku. Wtedy to, a konkretnie w 1920 r. przybyli do Boliwii Europejczycy budować kolej. Lokalny sprzedawca widząc w nich nowych klientów zamówił we Włoszech kapelusze, jakie nosili. Niestety we Włoszech uznali że wystąpił błąd przy składaniu zamówienia i skoro Boliwijczycy są niezbyt pokaźnych rozmiarów  to kapelusze też powinny być odpowiednio mniejsze. Dlatego wysłali małe kapelusze, które nijak nie pasowały na głowy Niemców czy Anglików. Ale sprzedawcy udało się przekonać kilka Cholit do zakupu i okazało się że im kapelusze się spodobały. Ile prawdy w tej historii trudno orzec. Faktem pozostaje, że tradycyjny strój Cholity składa się z długiej spódnicy wypychanej na biodrach, bluzki lub swetra zakrywajacego całe ręce i kapelusz z małym rondem. Kapelusz jest noszony prosto jeśli kobieta jest zamężna albo przechylony na lewo lub prawo jeśli jest wolna. Ideałem piękna jest Cholita z szerokimi biodrami, wydatnym brzuchem, długimi włosami i jędrnymi, dużymi łydkami.
Kobiety prowadzą swoje stragany. Regularni klienci nazywają się caserita. Ponoć swoim zostawiają in najlepszy towar i znają ich wszystkie sekrety. 
Zobaczyliśmy też Targowisko Czarownic, ale  z trochę innej strony. Tym razem zwróciliśmy  uwagę na wiszące płody lam, szczapy  drewna, mikstury i inne nietypowe rzeczy. 

Boliwijczycy są bardzo przesądni. Teoretycznie są katolikami, ale w rzeczywistości dalej trzymają się wiary porzodków w Pachamamę. Chrześcijaństwo i wiara Aymarów przeszło pewną fuzję. Hiszpanie już w XVI wybudowali kościół dla tubylców- kościół św Franciszka. Jednak  ludzie nie chcieli do niego przychodzić. Po zawaleniu się pierwszej wersji świątyni, postanowili wziąć pod uwagę lokalne  wierzenia i pozwolili im częściowo ozdobić fasadę. Do dziś można odszukać człowieka spożywającego liście koki i uosobienie Pachamamy- nagą kobietę rodzącą kwiat z rybami w rękach. To jednak również nie pomogło. Dopiero podstęp sprawił, że Aymarzy zaczęli przychodzić regularnie do kościoła. Zaproszono ich do budynku i wstawiono lustra. Wcześniej nigdy nie widzieli swojego dokładnego odbicia. Powiedziano im, że to ich uwięzione duszę i jeśli nie będą przychodzić do kościoła to będzie znaczyło że je porzucili. Nie najlepszy pomysł na chrystianizację. 
Dzisiaj Boliwijczycy zamiast modlić się wolą odprawiać rytuały dla Pachamamy. Najbardziej popularny jest rytuał proszalny- ludzie palą wtedy specjalne mieszanki ziół i słodyczy w kształcie tego, co chcą uzyskać. Pachamama czuje zapach i daje człowiekowi to o co prosił. Ten typ wymaga również pośrednictwa wiedźmy i alkoholu żeby się połączyć że światem niematerialnym. Otrzymanie podarunki od bogini prowadzi nas do drugiego typu rytuału- dziękczynnego. Wtedy po prostu rozrzuca się zioła i słodycze, albo umieszcza kwiaty, np w samochodzie. To trochę tłumaczy dlaczego widzieliśmy tyle samochodów przystrojonych w kwiaty i girlandy jak byliśmy w Copacabanie. 
Budowa domu wymaga większego prezentu- polodu lamy. Im większy budynek, tym większa powinna być ofiarą. Przewodniczka opowiedziała nam urban legend o tym, że do wybudowania wieżowca potrzeba ofiary ludzkiej. Wiedźmy zwabiają najczęściej uzależnionych od alkoholu  bezdomnych i po upojeniu ich zasypują w fundamentach. Takie plotki są jeszcze podsycane przez samych przewodników wycieczek i przez książkę napisaną przez byłego bezdomnego- "Byłem pijany, ale pamiętam". Opisał w niej jak rzekomo miał zostać ofiarą takiego rytuału, ale udało mu się oprzytomnieć i uciec

Wycieczkę kończymy na głównym placu gdzie dostajemy jeszcze garść informacji o obecnej sytuacji politycznej w kraju. Wracamy do hotelu, gdzie bierzemy prysznic. Później przemieszczmy się najwolniejszą taksówką na świecie- dotarcie na dworzec oddalony o niecałe 2km zajął nam ponad 20 minut. Wsiadamy do autobusu, czeka na nocy przejazd do Uyuni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz